poniedziałek, 31 października 2011

Maureen Jennings: „Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka”

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 31, 2011 11 komentarze

Autor: Maureen Jennings
Tytuł: „Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka”
Wydawnictwo: Oficynka
Stron: 270

„Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka” M. Jennings to druga część przygód inteligentnego detektywa z Toronto, której akcja dzieje się kilka miesięcy po wydarzeniach przedstawionych w pierwszym tomie. Autorka znów zgrabnie przenosi nas w XIX wiek, konstruując w swojej opowieści unikalny klimat tamtych czasów. Przed detektywem czeka nowe, pasjonujące dochodzenie, zginęła bowiem kolejna kobieta.

Dolly Merishaw zostaje odnaleziona martwa we własnym mieszkaniu. Początkowo jej śmierć uznawana jest za tragiczny wypadek, wkrótce okazuje się, że doszło do morderstwa poprzez uduszenie. Śledczy badają sprawę, przesłuchując okolicznych mieszkańców. Okazuje się, że Dolly była przed laty znaną akuszerką, pomagającą usuwać niechciane ciąże, a w tajemniczym albumie spisywała ewidencję grzechów swoich klientów. Mieszkała razem z upośledzoną córką, nad którą się znęcała i dwoma przybranymi synami. Murdoch łączy ze sobą kolejne puzzle układanki, zastanawiając się komu mogłoby zależeć na śmierci kobiety. Jego śledztwo wiedzie od ciemnych, zapuszczonych uliczek poprzez dostojne, bogate dwory - każda z warstw społecznych bowiem skrywa jakieś mroczne sekrety. Pytania mnożą się, a odpowiedzi na najważniejsze pytanie wciąż brak…

Tak jak w poprzedniej części, tak i tutaj Jennings skrupulatnie odmalowuje realia Toronto z 1895 roku. Tutaj policjanci na miejsce zbrodni docierają na własnych nogach lub rowerze, wywiad jest kluczowa formą poszukiwania sprawcy, a mieszkańcy miasteczka są skryci, nieufni i ukrywają przed detektywem wszystko, co się da. Jennings świetnie konstruuje swoich bohaterów – każdy rozdział przynosi nam inne odkrycia, kolejne sylwetki ludzi, którzy mogli być zamieszani w śmierć Dolly. Każdy przepytywany przez Murdocha bohater coś kręci, ukrywa, wydaje się podejrzany, dzięki czemu czytelnik nie może od razu domyślić się rozwiązania sprawy. Autorka buduje napięcie – przenikliwość Murdocha sprawia, że jego kolejne wizyty u podejrzanych skutkują odsłonieniem kilku kart, a co za tym idzie rzucają nowe światło na sprawę. W gąszczu strzępków informacji, jakie otrzymuje policjant, porusza się on z niezwykła gracją i trafną dociekliwością. Część druga serii jest tak samo dobra jak pierwsza – tożsamość mordercy zostaje odkryta dopiero na końcu, co zapewnia czytelnikowi napięcie i dobra zabawę aż do ostatniej strony.

Detektyw Murdoch jest postacią niezwykle ciekawą i budzącą nasze uznanie. Po śmierci narzeczonej wreszcie zaczyna odżywać i podziwiać kobiece piękno, szukając szczęścia dla siebie. Oprócz tego trenuje jazdę na rowerze, gdyż chce wziąć udział w kolarskich zawodach i chodzi na lekcje tańca. Jest oddany swojej pracy i poświęca jej większość czasu. W tomie drugim spotykamy starsze małżeństwo, znane z poprzedniej części, u których Murdoch wynajmuje pokój. Arthur wciąż podupada na zdrowiu, mimo najróżniejszych medykamentów, jakie podaje mu Beatrice. Oboje są zafascynowani pracą detektywa i chętnie słuchają jego opowieści o postępach śledztwa. Od niedawna w domu Kitchenów mieszka także wdowa z synem, a uwadze towarzystwa nie umyka fakt, że Murdoch jest nią najwyraźniej zainteresowany.

Okładka utrzymana jest w podobnym stylu, jak poprzednio: na ciemnym, brązowym tle widnieje pożółkłe zdjęcie kobiety i dziewczynki w strojach z epoki. Ta stylistyka znakomicie koresponduje z treścią książki. Dodatkowo na skrzydełku obok notki o autorce możemy podziwiać jej zdjęcie również w dopasowanym do tamtego wieku ubiorze. Jennings jest pasjonatką XIX wieku, co pewnie skłoniło ją do umieszczenia akcji swoich kryminałów właśnie w tym okresie.

Książkę czyta się z przejęciem, analizując krok po kroku wszystko to, do czego uda się dotrzeć Murdochowi. Można obstawiać swoje typy, szukać sprawcy na własną rękę, ale tak naprawdę każda zbrodnia niesie ze sobą wiele tajemnic, a po drodze ujawnia się wiele innych, drobniejszych przewinień, gdyż prawie każdy bohater ma coś na sumieniu. Niejednoznaczność, sploty intryg i kamuflaże bohaterów podsycają apetyt czytelnika i są wielkim walorem kryminału. Niedługo ukaże się trzeci tom serii, na który czekam już z niecierpliwością.

Ocena 5/6



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Oficynka


sobota, 29 października 2011

Stosik na listopad :)

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 29, 2011 23 komentarze
Listopad za pasem a ja zgromadziłam całkiem przyjemny stosik na ten okres. W większości inspirowany też Waszymi blogowymi odkryciami. Prawie cały jest zasługą kolejek i rezerwacji, jakie poczyniłam w Bibliotece Śląskiej. Opłaciło się :)



I tak od góry:

- M. Jennings "Pod gwiazdami smoka", czyli 2 część przygód detektywa Murdocha od Oficynki

- E. Colfer "Artemis Fowl. Zaginiona kolonia" cz. 5. Zgromadziłam już dawno u siebie 4 poprzednie i przerwałam kupowanie, a teraz mam okazję przypomnieć sobie serię i nadrobić braki.

- J. Updike "Czarownice z Eastwick"

- G. Musso "Ponieważ cię kocham"

- J. Picoult "Dziewiętnaście minut" - bardzo się cieszę, że wreszcie poznam tę autorkę, zwłaszcza że mam 2 jej książki w tym zestawie

- C.J. Cooke "Zawsze przy mnie stój"

- A. Gavalda "Kochałem ją"

- J. Saramago "Miasto ślepców" - ktoś musiał ukraść obwolutę i nie widać okładki :P

- J. Picoult "Jak z obrazka"



Oj mam co czytać :)

piątek, 28 października 2011

Beate Teresa Hanika: "Milczenie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 28, 2011 12 komentarze

Autor: Beate Teresa Hanika
Tytuł: "Milczenie"
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 216

Najstraszniejszą z krzywd jaką można zadać, wymierza się przeciw dziecku. Ono nie potrafi się bronić, nie zna swoich praw, nie rozumie, co się wokół niego dzieje i dlaczego ktoś najbliższy, kto mówi, że kocha, zadaje mu ból. Niestety – co chwilę media bombardują nas przerażającymi obrazami molestowanych dzieci, a krzywdę zadają im najczęściej ludzie z najbliższego otoczenia: sąsiedzi, dziadkowie, ojcowie, wujkowie, bracia. Beate Teresa Hanika, niemiecka pisarka, postanowiła zmierzyć się z tym tematem tabu i napisać wstrząsającą powieść, w której oddaje głos molestowanej dziewczynce.

Mam na imię Malwina.
Pierwszego maja skończę czternaście lar.
Teraz jest kwiecień.
Jeszcze dwa tygodnie.
Kiedy skończę czternaście lat (…)
Będę umiała krzyczeć tak głośno,
Że wszyscy będą się mnie bali
I uciekali przede mną,
Kiedy tylko zechcę.
Moi rodzice, i dziadek, wszyscy ludzie.


Malwina jest miłą, pogodną dziewczynką, trochę nieśmiałą i zamkniętą w sobie. Jej apodyktyczny ojciec jest nauczycielem w szkole, a matka nie pracuje – cierpi na chroniczne migreny, które nie pozwalają jej opuszczać domu. Dziewczynka ma dwójkę rodzeństwa – starszy brat Paul studiuje i przyjeżdża do domu tylko na weekendy, siostra Anne uprzykrza jej życie i nie widzi świata poza właściwym kolorem szminki do ust. Malwina ma jeszcze najlepszą przyjaciółkę, Lizzy – razem spędzają czas w willi, opuszczonym domostwie, które jednak wkrótce ma ulec rozbiórce. Akcja książki dzieje się podczas dwutygodniowych, letnich ferii – Malwina zostaje sama, gdyż Lizzy wyjeżdża z matką na wakacje. Ponieważ dziadek dziewczynki jest chory, a od śmierci babci mieszka sam, Malwina zostaje oddelegowana, niczym Czerwony Kapturek, do opieki nad starszym panem. Dziewczynka z każdym dniem robi to coraz niechętniej, czym naraża się na gniew rodziców. Kiedy Malwina decyduje się przerwać milczenie i wyznać, że „dziadek ją całuje i dotyka” rodzice robią spłoszone miny i obracają wszystko w żart. Nie wierzą córce i każą jej przestać wygadywać głupstwa. Tym samym pozostawiają ją samą z problemem, Malwina zamyka się coraz bardziej, czując że z nikąd nie może otrzymać pomocy.

„Wszystko we mnie stało się zimne, podczas skoku z huśtawki zostałam gdzieś tam, w górze. Nie wróciłam do swojej skorupy. Szybowałam ku gwiazdom. Nieskończenie wysoko”.

Książka to wnikliwe i poruszające stadium dziecka molestowanego, obnażająca techniki manipulacji nad ofiarą. Dziadek potrafi sobie bezwzględnie podporządkować dziecko, zapewniając najpierw, że wszystko co robią jest po to, by uszczęśliwić babcię, a po jej śmierci wmawia Malwinie, że nikt jej nie zrozumie i nikt nie uwierzy, a on ją tak bardzo kocha i nie chce dla niej źle. Porażająca jest obojętność otoczenia – nie mieści się wręcz w głowie, że rodzice o niczym nie wiedzieli. Wydaje się, że trudno znieść im prawdę, dlatego odpierają zarzuty córki wmawiając sobie, że fantazjuje. Jeszcze boleśniej wygląda sprawa zmarłej na raka babci – przez wiele lat była ona naocznym świadkiem cierpienia wnuczki i nie zrobiła nic ze strachu przed swoim mężem, co więcej, sama popychała dziecko w jego ręce. Cały ten długoletni proces zniewolenia Malwiny poraża czytelnika. Misterna nić, w której na dziewczynkę czeka obrzydliwy, niebezpieczny pająk. Autorka unika drastycznych opisów i dosłowności, ale pod strzępem przemycanych informacji wyłania się dramatyczny obraz. Samotna, osaczona dziewczynka, która nie wie, jak przerwać swój koszmar.

Ale gdzieś obok tego całego bagna zła, Malwina ma szansę na odnalezienie własnego szczęścia. Wariat, chłopak który jeszcze w zeszłym roku z bandą przyjaciół atakował willę, teraz się do niej zbliża i choć początkowo drażni ją, wkrótce Malwina znajdzie w tej bliskości ukojenie. W książce występuje jeszcze jedna ważna, barwna postać – Polka, wynajmująca mieszkanie w sąsiedztwie dziadka dziewczynki. Tylko ta zupełnie obca kobieta potrafi dostrzec prawdziwą naturę kata i zadbać o Malwinę. W przeciwieństwie do najbliższych – nie ignoruje sygnałów i chce pomóc wykorzystywanej dziewczynce.

„Milczenie” było dla mnie lekturą wstrząsającą – to nie pierwszy raz, gdy zetknęłam się z taką tematyką, ale mimo to książka zszokowała mnie i skłoniła do głębokich rozważań. Czytając wielokrotnie zastanawiałam się czy autorka zna ten temat z własnego doświadczenia albo z najbliższego środowiska, tak rzetelnie i wiarygodnie oddała całą sytuację. Książka ukazała się w ramach kampanii uświadamiającej problem molestowania i wywołała żywy odzew wśród tamtejszych nastolatek i rodziców. Napisana świetnym, poruszającym stylem, jest znakomita lekturą, jednak niełatwą. Myślę, że ta książka jest dobra zarówno dla rodziców – pozwala otworzyć im oczy i zastanowić się nad tym co należy zrobić, gdy dostrzegą podobny problem, jak i dla nastolatków, głównie młodych dziewczyn, ale z uwzględnieniem pewnej granicy wiekowej.

Ocena: 6/6

czwartek, 27 października 2011

Eric-Emmanuel Schmitt: "Małe zbrodnie małżeńskie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 27, 2011 19 komentarze

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł: "Małe zbrodnie małżeńskie"
Wydawnictwo: Znak
Stron: 98


Kiedy dwoje młodych ludzi składa sobie przysięgę małżeńską przed ołtarzem, mimo najszczerszych chęci by się udało, oboje nie mogą mieć pewności jak potoczy się ich wspólne życie i co skrywa przyszłość.

„Para młodych to para, która próbuje pozbyć się innych. Para starych to para, gdzie partnerzy usiłują się wzajemnie wyeliminować. Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą”.

Eric-Emmanuel Schmitt znany jest z literackich miniatur. Jego książeczki, bo trudno nazwać inaczej te utwory, są najczęściej zapisem krótkiej historii, małym opowiadaniem, gdzie unika się zbędnych słów, stawiając na zwięzłość. Nie inaczej jest w przypadku „Małych zbrodni małżeńskich”, które liczą sobie niecałe sto stron. A mimo to autor w tej fragmentarycznej, oszczędnej formie, potrafi przekazać tak wiele cennych myśli, obserwacji, słów. To fenomen, z którym warto się zapoznać.

„Małe zbrodnie małżeńskie” mają tylko dwóch bohaterów – małżeństwo w średnim wieku, które spędziło ze sobą piętnaście lat. On, Gilles, w skutek wypadku cierpi na amnezję i właśnie wraca ze szpitala do domu, ona, Lisa, stara się przypomnieć mu przeszłość, opowiadając jakim był człowiekiem i jak wyglądało ich wspólne życie. Książka ma formę dramatu – odczytujemy naprzemienne kwestie bohaterów, a czasem pojawiają się didaskalia, które informują nas o wyrazie twarzy postaci, o tonie ich głosu, poczynaniach. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego wieczoru, w salonie ich mieszkania. Można pomyśleć: cóż ekscytującego można znaleźć w mikroskopijnej powieści, składającej się wyłącznie z dialogu dwóch postaci? A jednak, powieść Schmitta wciąga i zaskakuje, jest naprawdę dobrą lekturą.

Małżeństwo dokonuje rozrachunku swojego związku, nawzajem się oskarża, wytyka sobie wady, ale także wspomina początki związku, z rozrzewnieniem wraca do tych pierwszych, pięknych chwil. Ich rozmowa przybiera czasem dramatyczny obrót, by chwilę później oboje mogli wybuchnąć śmiechem. Błyskotliwe, świetne dialogi są podstawą tego dramatu. Nie brak tu humoru i ironii, ale mamy także gorzką prawdę, mądrość i powagę. Okładka też jest przewrotna i doskonale oddaje klimat dramatu.

Książka obfituje w zaskakujące zwroty akcji. Ponieważ Gilles cierpi na zanik pamięci, Lisa może kształtować jego obraz według własnego uznania, zataić drażniące fakty, a także okłamać go w kilku sprawach. Jednak mężczyzna nie pozostaje jej dłużny: granica między oskarżanym a oskarżającym, między troską a karą, miłością a nienawiścią, kłamstwem a prawdą, jest bardzo cienka. Osoba, która wiedzie prym w rozmowie, nagle zostaje strącona, zdemaskowana, by po chwili przywrócić poprzedni porządek i znów przewodzić.

Schmitt zaskakuje przewrotnością dialogów, zażyłością bohaterów i konsekwencjami ich postępowania. Autor znakomicie przedstawił małżeńską parę, przechodzącą kryzys. Książka wciąga od pierwszej strony i można ją pochłonąć w godzinę. Świetna lektura, pobudzająca do refleksji.

Ocena: 5/6

środa, 26 października 2011

Clive Staples Lewis: "Dopóki mamy twarze"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 26, 2011 21 komentarze

Autor: C.S. Lewis
Tytuł: Dopóki mamy twarze
Wydawnictwo: Esprit
Stron: 360


Kiedy pierwszy raz zobaczyłam okładkę i tytuł książki C.S. Lewisa wiedziałam, że muszę ją przeczytać. „Dopóki mamy twarze” – głowiłam się, co też to może znaczyć. I czym właściwie jest twarz? Tym, co nas kształtuje, wpływa na ocenę drugiego człowieka? Twarz to, można by rzec, synonim naszej tożsamości, wystawiany na ogląd innych. To na niej możemy śledzić emocje, nastrój, ale równocześnie pewnymi technikami maskować to, co chcemy ukryć. Bo twarz to też maska, za którą ukrywa się nasze prawdziwe „ja”. I w takim rozumieniu należy podejść do tytułu książki – dopóki skrywamy siebie, dopóki jesteśmy sztuczni… Trzeba zdjąć z siebie powłokę, by odnaleźć to, czego szuka główna bohaterka opowieści…

Orual jest najstarszą córką Troma, króla Glome – starożytnej krainy, w której rozgrywa się akcja książki. W przeciwieństwie do swojej młodszej, urodziwej siostry, Orual jest przerażająco brzydka i w pewnym momencie zaczyna zakrywać twarz welonem, by nie narażać się na kolejne zniewagi. Glome to miasto, w którym czci się pogańskie bóstwa, przede wszystkim boginię Ungit – mieszkańcy składają jej ofiary ze zwierząt, a nawet ludzi, w prowadzonej przez Kapłana świątyni. Po śmierci matki dziewczynkom ścina się włosy, a król żeni się ponownie. Na świat przychodzi Istra, dziewczynka tak piękna, że wkrótce lud zaczyna ją wielbić jak boginię i sądzić, że ma magiczną moc. Dziewczynki dorastają pod okiem niewolnika z Grecji – Lisa, który uczy je filozofii i mądrości poetów. Jednak gdy na Glome spadają plagi nieszczęść, nieurodzaj, susza i zaraza, ład zostaje przerwany, a ludność żąda krwi. Ofiara złożona Ungit na szczycie Szarej Góry ma przywrócić harmonię. Mówi się o Bestii, która czeka tam na młodą dziewczynę, by w mroku nocy nawiedzać ją i dopełniać małżeńskiego obowiązku. Kości zostają rzucone, a wróżba wskazuje ofiarę…

C.S. Lewis w Polsce jest znany przede wszystkim z literatury dla dzieci i młodzieży, mówię tu oczywiście o popularnym cyklu „Opowieści z Narnii”. Ale pisał także eseje, traktaty i teksty związane z duchowością, a pod koniec życia ukończył prace nad niniejszą pozycją, chociaż jej zamysł nosił w sobie już od lat studenckich. Jak tłumaczy w posłowiu, jego książka to „mit opowiedziany na nowo”. Historia trzech sióstr jest wzorowana na „Metamorfozach”, historii Kupidyna i Psyche. Reinterpretacja Lewisa, choć czerpie z pierwowzoru wiele scen i motywów, znacząco od niego odbiega. Autor naszkicował własne sylwetki bohaterów i zmienił motywację ich działań, nadając tym samym tej historii nowych znaczeń interpretacyjnych.

Główną bohaterką, prowadzącą nas przez świat Glome, jest Orual. Poznajemy ją u kresu życia, gdy jako stara kobieta, Królowa, postanawia spisać swoją skargę do bogów. Nie boi się już ich gniewu, ponieważ przeczuwa własną śmierć, ale pragnie odpowiedzi. Spisuje dzieje swojego życia, oskarżając bogów o to, że systematycznie odbierali jej wszystko, co kochała, zsyłając na nią nieszczęścia.

Orual jest postacią niezwykle fascynującą – rozdartą wewnętrznie między naukami swojego opiekuna, Lisa, a wierzeniami krainy, z której pochodzi, między miłością do najmłodszej siostry i nienawiścią do niej, między uczuciem a obowiązkiem, wiara a ułudą. W trakcie swojej opowieści przechodzi przemiany wewnętrzne i dokonuje oceny swojego życia. Wiemy o niej, że jest przerażająco brzydka, ale co ciekawe, w książce brak jakichkolwiek opisów jej twarzy. Przywodzi na myśl biblijnego Hioba, przechodzącego ciężkie próby…

Powieść Lewisa jest wieloznaczna, a mnogość jej odczytań świadczy o kunszcie pisarza. Z jednej strony mamy tu do czynienia z mitem czy przypowieścią, z drugiej możemy odbierać to dzieło jako powieść fantasy. Jest to książka uniwersalna, aktualna także dzisiaj, jak i 50 lat wcześniej. Lewis prowokuje czytelnika do rozważań nad istotą miłości, własną duchowością, religią. Pokazuje różne odcienie tego uczucia, a także to, jak łatwo skrzywdzić kogoś, kto jest dla nas najważniejszy („Mówią, że miłość i pożeranie są jednym i tym samym, prawda?”). Natomiast skonfrontowanie ze sobą dwóch odmiennych religii również pozwala na zadanie wielu ważnych pytań. Czy wszystko da się wytłumaczyć rozumowo? Czy bogowie istnieją i zsyłają kary? Czy należy składać im ofiary? Czym jest zło, zamieszkujące Szarą Górę? Jaka jest granica pomiędzy obłąkaniem a wiarą?

Książka Lewisa to pasjonująca wędrówka w przeszłość, w pogańskie krainy, których nie znamy. Opowieść o miłości i nienawiści, życiu i śmierci, tym, co naturalne i boskie. Książkę czyta się jednym tchem, z przejęciem śledząc losy bohaterek i zastanawiając się nad finałem całej opowieści. To historia, nad którą jeszcze długo po przeczytaniu można się zastanawiać, starając się pojąć wszystko to, co autor chciał nam przekazać. Jeżeli ktoś zna Lewisa wyłącznie z jego książek dla dzieci, warto sięgnąć po „Dopóki mamy twarze” i zagłębić się w opowieść przeznaczoną tym razem dla starszych odbiorców.


Ocena 5/6


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu
Esprit





(PS Były jakieś problemy z dodawaniem komentarzy po zmianie szablonu, ale już powinno być dobrze. Gdyby ktoś miał jeszcze problemy - proszę o maila. I dziękuję za info :))

wtorek, 25 października 2011

Coma: bez tytułu

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 25, 2011 49 komentarze
Zespół: Coma
Tytuł: bez tytułu

Dziś będzie trochę niecodziennie, gdyż zamiast książki zdecydowałam się zrecenzować kawałek dobrej muzyki, a ściślej mówiąc: najnowszą płytę łódzkiego zespołu Coma, która swoją premierę miała 17 października tego roku.

W skład zespołu wchodzą obecnie Piotr Rogucki (wokal), Dominik Witczak (gitara), Adam Marszałowski (perkusja), Rafał Matuszak (bas) i Marcin Kobza (gitara). Zespół powstał w 1998 roku w Łodzi i ma na swoim koncie już kilka płyt, m.in.: „Pierwsze wyjście z mroku”, „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków”, „Hipertrofię”, a także płyty koncertowe i symfoniczne.

Zaczynając od strony wizualnej: płyta prezentuje się bardzo ciekawie, wygląda jak zgrabna, mała książeczka, oprawiona w twardą, czerwoną okładkę. Płyta jest bez tytułu, ale została już okrzyknięta mianem „Czerwonego albumu” ze względu na ostrą, specyficzną stylistykę, w jakiej utrzymana jest całość. Na czerwonej okładce w lewym górnym rogu ukrywają się ciemne, poplamione czarną farbą, sylwetki chłopaków – jakby zaszczute, zagonione w kąt. Efekt wzmocniony jest przez mimikę ich twarzy: szerokie, wystraszone oczy i krzyczące usta. Wydaje się, że zespół został doprowadzony do takiego stanu przez rzesze fanów, wystawiając się z nową płytą na ich ostrą krytykę. Co zresztą znamienne – premierom nowych płyt Comy często towarzyszą żywe dyskusje wśród słuchaczy, co widać na forach, a kawałek promujący najnowszy krążek tylko podsycił atmosferę, ale o tym później.


Pierwsze strony „książeczki” ukazują nam obrazek znany z teledysku do singla promującego płytę „Na pół”, a także z grafiki, w jakiej utrzymana jest nowa odsłona strony zespołu – sylwetki chłopców na ostrym, czerwonym tle, skąpane kolorową farbą. Motyw ten odnajdujemy również na pozostałych stronach z tekstami zespołu: kolorowe smugi farby świetnie komponują się z czerwoną tapetą książeczki. I wreszcie sama płyta – czerwona i bez jakiegokolwiek podpisu. Najnowszy krążek jest bardzo oszczędny i to celowy zabieg muzyków: w odróżnieniu od przesyconej znaczeniami i konceptami „Hipertrofii” chłopcy tym razem postawili na prostotę – dlatego brak tytułu, utworów jest tylko 12, a całość trwa zaledwie 55 minut – a to niewiele, jak na Comę.

Pierwszy singiel z płyty – kawałek „Na pół” – zdecydowanie odcina się od znanej nam dotąd stylistyki zespołu. Jest bardzo popowy, optymistyczny, kolorowy. Jednak bardzo szybko można się było zorientować, że promując się właśnie tym utworem Coma postanowiła sobie zażartować z publiki. Przeczytałam kiedyś na ich stronie, że chłopcy lubią robić wszystko na odwrót i chyba właśnie chcieli to pokazać wybierając na singiel kawałek najsłabszy na całej płycie. To swoista zabawa z fanami i mediami – dowiedli tego zresztą na spotkaniu z fanami w katowickim Empiku, kiedy ze śmiechem stwierdzili, że „Wszyscy na pewno lubią Na pół”. Mimo początkowych obaw o zawartość płyty, fani się nie zawiedli: dostajemy tu naprawdę solidną, mocną porcję prawdziwego rocka, z jakiego słynie Coma.




Nie będę rozwodzić się nad brzmieniem gitar, basem, rytmiką, klimatem i wszystkimi tymi muzycznymi smaczkami, gdyż po prostu się na tym nie znam. Mogę jedynie powiedzieć, że płyta jest dobra i na pewno nie zawiedzie fanów tej muzyki. Utwory są zdecydowanie mocniejsze, ostre (przede wszystkim „Angela”, czy „Woda leży pod powierzchnią”) i aż nie mogę doczekać się, kiedy usłyszę je na żywo na koncertach. Ale nie brak tu także liryczności, z której słynie Coma – kawałek „Los cebula i krokodyle łzy” po prostu miażdży swoją mocą. Głos Piotra Roguckiego, który po prostu uwielbiam, oszałamia swoją skalą i impetem. Z kolei w utworze „0Rh+” mamy do czynienia z łagodnym, poetyckim wejściem, które następnie przeobraża się w kawałek dobrego hałasu. Wszystkie utwory mają w sobie coś i przypadły mi do gustu, a płyta jest mocna i dobra. Niesie ze sobą jakiś powiew świeżości, pokazuje nowe oblicze zespołu, ale z drugiej strony możemy wychwycić na tym godzinnym zapisie także wszystko to, co dotychczas urzekało nas w muzyce zespołu. Jak dla mnie kolejna muzyczna bomba, której nigdy nie będzie mi dość.



A zamawiając płytę przedpremierowo można było uzyskać dodatkowy bonus, który już zawisł na mojej ścianie: duży, czerwony poster z chłopakami i ich odręcznymi autografami. Prawdziwa gratka :)


Ocena 6/6

A Wy, słuchacie Comy?


PS
/jak widać u mnie małe zmiany szablonowe, jeszcze nie wiem czy zostawię taką szatę, na razie eksperymentuję ;)/

poniedziałek, 24 października 2011

Maureen Jennings "Detektyw Murdoch. Ostatnia noc jej życia"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 24, 2011 13 komentarze
Autor: Maureen Jennings
Tytuł: „Detektyw Murdoch. Ostatnia noc jej życia”
Wydawnictwo: Oficynka
Stron: 312

„Detektyw Murdoch. Ostatnia noc jej życia” M. Jennings to pierwsza z siedmiu części książek o kanadyjskim detektywie, który prowadzi sprawy w Toronto końca XIX wieku. Autorka zadbała o wierne oddanie rzeczywistości tamtych czasów, dlatego czytając książki o detektywie Murdochu mamy wrażenie, że przenosimy się w czasie i możemy śledzić postępowania detektywa w czasach, gdy kryminalistyka nie działała jeszcze tak prężnie jak dzisiaj. Murdoch to postać znana wielu zapewne za sprawą popularnego serialu telewizyjnego, teraz dzięki wydawnictwu Oficynka możemy prześledzić również jego książkowe perypetie.

Zimą 1895 roku ginie młoda kobieta – policja znajduje jej zamarznięte, nagie ciało w jednej z opuszczonych uliczek. Nim zostanie odkryta tożsamość dziewczyny, detektyw przepytuje okolicznych mieszkańców, jednak natrafia na osoby o wątpliwej reputacji. Gdy w gazecie zostaje opublikowany portret ofiary, zgłaszają się pierwsze osoby, mogące zidentyfikować ciało. Okazuje się, że zmarła dziewczyna to Therese, służąca państwa Rhodes, która w noc śmierci opuściła służbę, prawdopodobnie uciekając z tęsknoty za domem. Murdoch przepytuje rodzinę i resztę służby, jednak zamiast przybliżyć się do prawdy, tylko się oddala: wydaje się, że każdy z mieszkańców coś ukrywa. Gdy przychodzą pierwsze wyniki badań zwłok sprawa komplikuje się jeszcze bardziej: otóż młoda służąca spodziewała się dziecka i najprawdopodobniej była wykorzystywana. Sytuacja się zagęszcza, napięcie wzrasta.

Ksiązka M. Jennings to kryminał z krwi i kości. Mamy tu wyrazistego, inteligentnego detektywa, prowadzącego sprawę i próbującego jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki. Czytelnik od początku wie trochę więcej niż sam detektyw, niemniej jednak może być pod wrażeniem jego siły kojarzenia i determinacji. Poza tym Murdoch to nie tylko człowiek pracy – autorka przypisała mu też wiele innych cech. Mężczyzna jest samotny, przeżył wielką tragedię - śmierć narzeczonej i teraz, by wypełnić pustkę, bierze lekcje tańca. Oprócz tego uwielbia przejażdżki rowerowe i wynajmuje pokój u starszych ludzi. Dzięki tej charakterystyce czytelnik może zaprzyjaźnić się z detektywem i zobaczyć w nim człowieka, który nie tylko walczy o sprawiedliwość, ale przeżywa swoje osobiste smutki i radości.

Rodzina Rhodesów także jest ciekawą kombinacją charakterów. Jąkający się doktor, wyniosła pani domu i ich rozrywkowy syn, w otoczeniu małżeństwa Foyów – ich służby i stajennego, młodego chłopca to z punktu widzenia detektywa intrygujący materiał do przesłuchań. Skrywają swoje sekrety, a jednak nawzajem się bronią i nie wierzą, że morderstwa mogło dokonać którekolwiek z nich. Jednak przyparci do muru potrafią wzajemnie się oskarżać i wyciągać na światło dzienne ciekawe szczegóły. Dzięki temu czytelnik wciąż nie dostaje jednoznacznej odpowiedzi na główne pytanie „kto jest sprawcą?”, tym chętniej przedziera się przez kolejne strony powieści, by rozwikłać zagadkę.

Pojawiają się też inne postacie. Im ich więcej, tym znalezienie mordercy wydaje się trudniejsze – wszak w tym małym, zimnym miasteczku kryje się wiele zła. A każdy, kto widział za dużo, staje się zagrożony – wkrótce bowiem ginie kolejna kobieta…

Dużo tu niedopowiedzeń, aluzji, ślepych tropów i zagadek, a akacja jest dynamiczna i wciąż odkrywa jakieś nowe szczegóły. Okładka stylizowana jest na starą, pożółkłą fotografię i utrzymana w ciemnych kolorach, które dodają wydaniu mroczności. Interesujący jest również koloryt lokalny powieści, przedstawienie XIX wiecznego miasteczka, gdzie gruźlicę leczy się koktajlem z 12 jajek, a zbieranie odcisków palców to dopiero raczkująca metoda, stosowana za granicą.

Książka Jennings to bardzo dobry kryminał, który trzyma w napięciu aż do ostatniej chwili. Polecam zapalonym fanom gatunku, na pewno się nie zawiodą, jak i innym, którzy mają ochotę na odrobinę zagadek. Ja z wielką przyjemnością sięgnę po kolejne tomy.


Ocena 5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Oficynka







(PS
Zapraszam też do mojego konkursu notkę niżej :)
Do wygrania "Spalona żywcem")

sobota, 22 października 2011

Wygrywajka

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 22, 2011 89 komentarze
Ponieważ wczoraj spotkała mnie miła niespodzianka, postanowiłam jakoś zadbać o równowagę w przyrodzie i ogłosić pierwszą na moim blogu Wygrywajkę.

Trochę mam mało w tym doświadczenia, bo sama nigdy nie wygrałam jeszcze w takim konkursie, ale chyba dam radę :)

Do wygrania książka Souad: "Spalona żywcem".
Nie mam jej recenzji, gdyż czytałam ją zanim założyłam bloga, dlatego krótka nota wydawcy:

Souad miała siedemnaście lat i była zakochana. W maleńkiej wiosce w Cisjordanii, gdzie mieszkała, kobiety są warte mniej niż zwierzęta domowe. Tam miłość przed ślubem to największa zbrodnia, dlatego szwagier dziewczyny oblał ją benzyną i podpalił. Jednak Souad przeżyła. Przeżyła by zerwać tabu milczenia wobec brutalnej praktyki "zbrodni honorowej", i napisać książkę będącą wstrząsającą opowieścią o jej życiu, ale i rozpaczliwym wołaniem o pomoc wszystkim narażonym na śmierć kobietom, ofiarom opacznie rozumianego "honoru".

















Przewidziałam jeszcze bonus do książki w postaci słodyczy i spędziłam pół dnia wykonując pierwszą w swoim życiu tak poważną pracę plastyczną, a mianowicie zrobiłam też zakładkę do książki. Wiem, jakim jestem beztalenciem, więc proszę o wyrozumiałość :P

















Zasady:

1. Osoby chcące wziąć udział w losowaniu proszę o zgłaszanie się pod tą notką (osoby nieposiadające bloga proszę o podanie adresu e-mail).
2. Konkurs trwa do 8 listopada włącznie.
3. Losowania dokona moja siostra ;)
4. Proszę też o umieszczenie na blogach mojego bannera (nieobowiązkowe, ale byłoby miło :))

Kod:

<center><a href="http://beata-szy.blogspot.com/2011/10/oniewaz-wczoraj-spotkaa-mnie-mia.html"="Wygrywajka"><img src="http://i55.photobucket.com/albums/g134/Beti87/1749-1.jpg"border="0"/></a></center>


I to chyba wszystko ;) Powodzenia :)

czwartek, 20 października 2011

Praca zbiorowa: „Super Polska. Kalejdoskop niezwykłych miejsc”

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 20, 2011 12 komentarze
Autor: Marta Sapała, Anna Olej-Kobus, Krzysztof Kobus
Tytuł: „Super Polska. Kalejdoskop niezwykłych miejsc”
Wydawnictwo: Carta Blanca
Stron: 176


Album „Super Polska. Kalejdoskop niezwykłych miejsc” został opracowany przez Martę Sapałę, Annę Olej-Kobus i Krzysztofa Kobusa. Jest to niezwykle elegancko wydany przewodnik po najróżniejszych ciekawych zakątkach Polski, miejscach niezwykłych, intrygujących, czasem zabawnych, czasem wręcz przerażających, ale na pewno takich, dla których warto zejść ze swoich wędrownych szlaków.

Autorzy dokonali subiektywnego wyboru materiałów, opierając się na zasadzie, by umieścić w zbiorze wszystko to, co „naj” – najstarsze, największe bądź najmniejsze, najwyższe, najdłuższe, najpotężniejsze. I tak możemy tu znaleźć informacje o Muzeum Najmniejszej Książki w Katowicach, ale także o największym zbiorze gwizdków czy zegarów słonecznych, o najstarszym ulu i o najbardziej makabrycznym miejscu w Polsce.



Książka zawiera mapę Polski, na której porozmieszczano punkciki, oznaczające kolejne pozycje. Z tyłu znajduje się też indeks opisanych miejsc. Wszystkie atrakcje podzielono według regionów, w których występują – jeśli więc szukamy czegoś na Śląsku – możemy od razu kierować się na strony przydzielone dla tego województwa, jeśli zaś interesuje nas Pomorze – nic bardziej prostego. Umożliwia to swobodny przegląd miejsc wartych odwiedzenia i ułatwia orientację, a także planowanie wycieczek. Autorzy zadbali o konkretne informacje, potrzebne w razie zainteresowania danym obiektem: adresy czy numery telefonów. Opisują też prezentowane budowle i miejsca, dodając od siebie żartobliwe komentarze, czasem kontrowersyjne, innym razem dające prztyczka w noc miejscowym, np.:

„Niezwykła ozdobą liczącej 55 eksponatów witnickiej kolekcji [Park Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji] jest znak ostrzegający przed wypróżniającymi się bocianami. Stał niegdyś przed Urzędem Gminy w Słońsku. Widać, przestał być potrzebny…”

Dodatkowo, oprócz charakterystyki każdego opisanego miejsca, lekkiej i pełnej humoru, mamy w albumie przepiękne zdjęcia wskazanych obiektów. Tak więc na własnej skórze możemy się przekonać, że warto zobaczyć największe lawendowe pole w Polsce, wyjątkowo pogięty las czy dom do góry nogami w Szymbarku. Zdjęcia są naprawdę piękne i zachęcają do wojaży, a strony przyjemne w dotyku, gładkie. I jeszcze ten duży format i twarda, solidna okładka. Aż chce się przeglądać!


Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię odkrywać nowe miejsca i zwiedzać. Cieszę się, że udało mi się już „zaliczyć” wiele opisanych w tej książce miejsc, zdecydować się na zobaczenie kolejnych, o których gdzieś słyszałam, czy – przede wszystkim – dowiedzieć się o nowych, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Album „Super Polska” odkrywa drugie oblicze naszego kraju, którego nie zawsze jesteśmy świadomi – jest tu wiele pięknych, zabytkowych, unikalnych, a czasem dziwnych miejsc, które warto zwiedzić. Kościół z dachem w kształcie wieka trumny, Krzywy Domek w Sopocie, Muzeum Bajek czy lustro Twardowskiego – atrakcje w zasięgu naszych możliwości.

Jedynie żałuję, że nie miałam tego przewodnika w wakacje, ale na pewno nadrobię to w kolejne ;)

Ocena: 6/6

środa, 19 października 2011

Maggie Stiefvater: "Lament"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 19, 2011 16 komentarze
Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Lament"
Wydawnictwo: Illuminatio
Stron: 320

Z Maggie Stiefvater spotkałam się już wcześniej, przy okazji innego paranormal romance – „Drżenia”. Zachwycona tą drugą powieścią, postanowiłam sięgnąć do źródeł, a mianowicie zapoznać się z debiutem pisarki – „Lamentem”. Wcześniej przeczytała kilka recenzji na jej temat i wydawało się, że czeka mnie równie fascynujące lektura, jednak ostatecznie obeszłam się smakiem.

Deirdre jest młodą harfistką, która przymierza się do ważnego występu z okazji dorocznego Festiwalu Sztuki Wschodniej Wirginii. Niestety dziewczyna, choć utalentowana, boryka się ze wstydliwym problemem – boi się publicznych występów i z tego powodu ciężko choruje, przed każdym takim wydarzeniem zaliczając łazienkę. Tym razem z opresji wybawia ją tajemniczy chłopak – Luke. Zjawia się niespodziewanie, niewiadomo skąd, i pomaga dziewczynie się rozluźnić, a nawet oferuje jej granie w duecie. Dzięki temu występowi Deirdre uzyskuje najlepszy wynik, wygrywając konkurs. Tak zaczyna się znajomość nieśmiałej dziewczyny ze skrywającym tajemnicę chłopakiem nie z tego świata. Wkrótce nadchodzą kolejne niesamowitości: pojawiające się wszędzie czterolistne koniczyny, intrygujący zapach tymianku, dziwne zachowanie Luke’a i nadprzyrodzone moce, których obecność odkrywa u siebie młoda harfistka. Trop prowadzi do tajemniczej krainy fejów i elfów…

Jak na ten gatunek przystało, w powieści Stiefvater mamy skromną, zagubioną dziewczynę, która zakochuje się w nowopoznanym chłopaku, skrywającym sekret o swojej naturze. Na drodze do ich szczęścia stanie zło, w tym wypadku skryte pod postacią mściwej Królowej Elfów. Są też przyjaciele na śmierć i życie – jak James, kolega Deirde. Pisarka wykreowała też równoległy świat elfów – Faerię.

Fejowie, postacie z celtyckich baśni, przybierają postać podobną ludzkiej, ale odznaczają się niezwykłym pięknem charakterystycznych rys twarzy. Pierwsze spotkanie z fejami przez autorkę zostało potraktowane ulgowo – właściwie nie scharakteryzowała owych postaci, dlatego trudno było mi sobie je wyobrazić. Jednak później naprawiła swój błąd, dokładnie opisując wygląd kolejnych przybyszów. Niektórzy z nich przypominają małe dzieci, inni wyglądają jakby wykute z nieba czy zrobione z ziemi stworzenia. Fejowie odznaczają się także niepospolitym talentem muzycznym: kochają dźwięki, śpiew i zabawę. Są niewidzialni dla ludzi, ale roznoszą wokół siebie wyczuwalny zapach ziół. W odróżnieniu od znanych z baśni wróżek, fejowie zostali przedstawieni w sposób pejoratywny: w większości są źli i niebezpieczni.

Dużym walorem „Lamentu” jest wartka akcja: zdarzenia następują po sobie błyskawicznie, a ich przebieg śledzi się z zapartym tchem. Przeważają tu dialogi – tendencja znana z innych powieści tego typu, ale mamy również refleksję na temat uczuć czy wspomnień. Pojawia się humor i dowcip, co jest dużym plusem dla autorki. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, ustami Deirdre. Bohaterowie skonstruowani są rzetelnie, przekonująco – oprócz głównej pary mamy także rodzinę dziewczyny – matkę, ojca (pojawiającego się jednak dopiero pod koniec, okazjonalnie), wścibską ciotkę, szaloną babcię, a także paletę innych postaci. Świat realny miesza się z tym fantastycznym z każdą stroną coraz wyraźniej, a to obiecuje pasjonujące przeżycia.

Na uwagę zasługuje też szata graficzna. Choć okładka nie porwała mnie na kolana, to wewnątrz książki kryje się wiele pięknych rysunków, poprzedzających kolejne księgi, które rekompensowały mi ten brak i wprowadzały nastrój magii.

To, co mi się nie podobało, to urwane, ubogie zakończenie – odwracałam kartkę, szukając dalszego ciągu, a tu nic. Muszę przyznać, że finał mnie rozczarował: jest pełen niedopowiedzeń i niedokończonych wątków. W przygotowaniu co prawda jest już kolejna część serii, jednak z tego co wyczytałam będzie ona skupiać się tym razem na osobie Jamesa, więc nadal nie rozumiem takiego potraktowania czytelnika – zostawienia go z wielką niewiadomą, do końca nierozumiejącego co się ma stać.

Podsumowując, książka na pewno przypadnie do gustu żeńskiej części czytelników, szczególnie fankom gatunku. Choć kontynuuje znane z innych serii wątki, rozwiązania zaskakują, a świat fejów przykuwa uwagę. Osobiście oceniam tę książkę jednak jako średnią, jedną z wielu, i chyba nie skuszę się na kontynuację. Nie nudziłam się przy niej, ale też nie porwała mnie na tyle, by o niej nie zapomnieć zaraz po odłożeniu na regał.

Ocena 3,5/6

wtorek, 18 października 2011

Marcel Pagnol: "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 18, 2011 11 komentarze
Autor: Marcel Pagnol
Tytuł: "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki"
Wydawnictwo: Esprit
Stron: 416

Niektóre książki są jakby stworzone po to, by trzymać je w dłoniach, przewracać kartki, śledzić druk. „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” Marcela Pagnola należy właśnie do takich dzieł. Trudno stwierdzić, czy to za sprawą niezwykle starannego, dobrego wydania książki, czy może z powodu sielankowego czaru, jaki kryje się na kartach tej autobiografii słynnego Francuza, a może jeszcze przez coś innego. Jedno jest pewne – ta książka przykuwa uwagę już od pierwszych storn i powoduje pozytywne wrażenia, nie można się od niej oderwać.

Marcel Pagnol (1895-1974) to francuski dramaturg, prozaik, reżyser filmowy („Żona piekarza”) i teatralny. Bardzo ceniony i lubiany w kraju. Pod koniec swojego życia Pagnol zaczął spisywać swoje wspomnienia z lat dziecięcych, niezwykle humorystyczne i barwne opowieści, zebrane w cykl „Wspomnienia z dzieciństwa”. „Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki” to właśnie pierwsza część tego zbioru, sięgająca do lat najmłodszych twórcy, a nawet wybiegająca trochę dalej w przeszłość, do korzeni jego ojca i dziadka.

Rodzinna Prowansja, kraina egzotycznych roślin takich jak migdałowce i figowce, świat ciepły, pogodny, oferujący mnóstwo przygód, to miejsce, które przybliża nam w swoich książkach Pagnol. Opisuje siebie jako małego chłopca, rozkoszującego się wakacjami na wsi, gdzie czas umilają mu zabawy z bratem Pawełkiem w Indian albo obserwacja owadów, a później polowania z ojcem i wujem. To historia niezwykle silnych więzi rodzinnych, miłości, rodzenia się pierwszej przyjaźni, badania otoczenia i kształtowania osobowości, a także codziennych trudów. Podróż ku przeszłości, cudowna i fascynująca.

Pagnol z niezwykłą drobiazgowością oddaje koloryt tamtych dni, opisuje kolejne wydarzenia. Jego opowieść pełna jest humoru, zabawy, ale także i nostalgii. Autor ma bardzo lekkie pióro, pisze w sposób plastyczny, wciągający, barwny.

W krótkiej przedmowie pisarz zdradza czytelnikowi, co skłoniło go do zapisania swoich wspomnień, stawia też czytelnika w roli przyjaciela, któremu opowiada swoje dzieje:

„Czytelnik – to znaczy: prawdziwy czytelnik – jest prawie zawsze przyjacielem. Poszedł wybrać książkę, wziął ją do rąk, zaprosił do siebie. Będzie ją czytał w ciszy, siedząc w ulubionym kącie, w swoim domowym otoczeniu. Będzie ją czytał sam i nie zniesie, żeby ktoś inny wtedy podczytywał, zaglądając mu przez ramię. Na pewno jest w domowym stroju albo w piżamie, w ręku trzyma fajkę. Ma do ciebie całkowite zaufanie”.

Książka podzielona jest na dwie części: pierwsza jest swoistym wyrazem hołdu dla ojca, druga żywszym wspomnieniem matki. Obie części mają różnych tłumaczy: Pawła Prokopa i Małgorzatę Paszkę i początkowo ukazywały się oddzielnie, ale stanowią nierozerwalną całość – druga kontynuuje wydarzenia, zapoczątkowane w pierwszej. W polskiej wersji zadbano o liczne przypisy, które tłumaczą oczywiste dla Francuzów odniesienia, obchody świąt, wydarzenia historyczne, nam niekoniecznie znane.



Nie sposób też nie wspomnieć o wydaniu „Chwały mojego ojca…”. Autorem ilustracji jest Jean-Jacques Sempé, ilustrator książeczek o przygodach Mikołajka. Rysunek poprzedza każdą z części, a dodatkowo czasem sylwetki bohaterów pojawiają się w rogach stron. Sprawia to naprawdę miłe, przyjemne wrażenie i wspiera lekturę.

Książka, którą mogę polecić każdemu. Pełna humoru, czaru i magii, optymistyczna, choć zakończenie wyraźnie odcina się na tym tle. Lektura i dla tych małych, w wieku małego Marcela, i dla dużo starszych, którzy pod wpływem książki mogą przypomnieć sobie historie własnego dzieciństwa. Polecam.

Ocena 5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Esprit


sobota, 15 października 2011

Jandy Nelson: "Niebo jest wszędzie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 15, 2011 18 komentarze
Autor: Jandy Nelson
Tytuł: "Niebo jest wszędzie"
Wydawnictwo: Amber
Stron: 368

Jandy Nelson jest agentką literacką i poetką, mieszka w San Francisco. Jej wydana w 2010 roku powieść „Niebo jest wszędzie” od razu zyskała rzesze fanów wśród młodych czytelniczek, zdobywając również cenne wyróżnienia literackie. To książka obok której trudno przejść obojętnie, wyjątkowa i z dużym ładunkiem emocjonalnym.

Lennie przeżywa żałobę – zmarła jej starsza siostra i dziewczyna nie potrafi sobie poradzić z tą stratą. Zwłaszcza, że były z Bailey nierozłączne, mówiły sobie o wszystkim, dzieliły pokój. Dziewczyny były zżyte także dlatego, że oprócz siebie, nie miały nikogo, nie licząc babci Gram i wujka Big’a z którymi mieszkają. Matka dziewczynek porzuciła je, gdy miały po kilka lat i zniknęła, nie pozostawiając po sobie śladu. Dziewczyny nie znają też swojego ojca, bądź ojców. Rodzina tłumaczy, że to przez tajemniczy „gen wędrowca” ich matka miała niespokojną duszę i nie potrafiła żyć w jednym miejscu. Ta nieznana kobieta, tajemnicza matka, której dziewczyny nie miały okazji poznać, spędzała im sen z powiek. Często fantazjowały o tym, gdzie właśnie jest i kiedy wróci. A teraz wszystko się zmieniło – Bailey umarła, nigdy jej nie poznawszy, a Lennie została sama.

„Mój pierwszy dzień po powrocie do szkoły wygląda tak, jak się spodziewałam: kiedy wchodzę, korytarz udaje Morze Czerwone, rozmowy cichną, oczy rozpływają się od nerwowego współczucia i wszyscy gapią się na mnie, jakbym trzymała na rękach martwe ciało Bailey – i pewnie je trzymam. Jej śmierć oblepia mnie całą, czuję ją i wszyscy ją widzą…”

Próbując oswoić swoje cierpienie, dziewczyna zapisuje wszędzie słowa, wiersze, wspomnienia o siostrze, dialogi. Naznacza swoimi myślami strony książek, papierki, korę drzew, kubki i pojedyncze karteczki – rozrzuca je w lesie, na drodze, nad wodą. Wylewa z siebie swój żal, ale nie chce się nim z nikim dzielić. Tęsknotę za siostrą dzieli z jej chłopakiem – Toby’m, aż w pewnym momencie oboje z zatrwożeniem stwierdzają, że coś ich do siebie przyciąga jak magnes. Jest jeszcze Joe, nowy uczeń w szkole, również rozpalający serce Lennie. Dziewczyna czuje się omotana, zdezorientowana i zagubiona. Nie wie, jak ułożyć swój świat po śmierci najbliższej osoby.

„na naszych wspólnych zdjęciach
ona zawsze patrzy w obiektyw
a ja zawsze patrzę w nią”


Książka „Niebo jest wszędzie” porusza jeden z najboleśniejszych tematów – śmierć osoby, którą się kocha i nowe realia bez jej obecności. Tym trudniejsze, gdy historia ta dotyka nastoletniej dziewczyny. Książka tchnie bólem, ale w sposób poetycki, magiczny, nieszablonowy. Słowa, którymi Lennie opisuje swoje cierpienie, ujawniają jej najgłębsze emocje, płyną prosto z serca, są zarazem hołdem złożonym siostrze. Autorce udało uniknąć się tonu sztuczności, użalania się nad sobą, przygnębiających monologów. Nie, jest wprost przeciwnie. Lennie bowiem żyje i odczuwa, jak każda nastolatka, pierwszą miłość, pożądanie, rozkosz. Ona została, i choć ma wyrzuty sumienia względem zmarłej, potrafi też się uśmiechać, czuć się dobrze, grać na klarnecie, cieszyć się życiem. Miłości i rozstania, życie i śmierć, radości i smutki – to wszystko przeplata się w tej książce, krzyżuje, następuje jedno po drugim.

„Żałoba to dom, gdzie nikt cię nie chroni
gdzie młodsza siostra
będzie starsza od starszej”

Nie sposób nie wspomnieć o pięknej oprawie wydania, dopiętej na ostatni guzik. Okładka książki jest miła w dotyku, kojarzyła mi się z czymś delikatnym, puchowym, jak obłok. Czcionka książki jest niebieska, a wszystkie zamieszczone wewnątrz obrazki z zapiskami Lennie, odnalezionymi w różnych miejscach miasta, również mają tę błękitną, dopasowaną do całości barwę. Przeszkadzały mi jedynie pojedyncze literówki i zły zapis nawiasów – brak ich otwarcia. Dodatkowo, każdy rozdział oznakowany jest cyfrą, uwiecznioną na tle nieba. Czytając, mamy wrażenie, że niebo naprawdę jest wszędzie. I że bohaterka w końcu odnajdzie swoje.

Autorce udało się dokonać niemożliwego: nagle uzmysławiamy sobie, że rozumiemy tę smutną dziewczynkę. Że przeżywamy razem z nią, czujemy jej ból i żałość. Choć Lenny twierdzi, że „nikt jej nie rozumie”, to nieprawda. Nawet, jeśli nie przeżyliśmy takiego dramatu, możemy odnaleźć w jej refleksjach cząstkę siebie.

I tak, znowu to się stało. Gdy kończyłam książkę, rozpłakałam się. Ze wzruszenia, ze szczęścia. Takie chwile przypominają mi, dlaczego lubię taką literaturę. Bo wyzwala emocje, których nie trzeba kryć. Jest niesamowitym przeżyciem, polecam ją każdemu. Po prostu mnie oczarowała.

Ocena 6/6

piątek, 14 października 2011

Jesienny stosik

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 14, 2011 14 komentarze
Co my tu mamy... :)














Od góry:

- Tara Hudson "Pomiędzy" - mam już jej recenzję, ale jeszcze nie mogę publikować, i szczerze mówiąc nie jest pochlebna...

- Marcel Pagnol "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki", czyli mój debiut w recenzowaniu dla Esprit

- Maggie Stiefvater "Lament"

- Jandy Nelson "Niebo jest wszędzie"

- M. Sapała, A. Olej-Kobus, K. Kobus "Super Polska. Kalejdoskop niezwykłych miejsc" - prezent od Biblioteki w Sosnowcu

Ponadto czekam jeszcze na 2-3 książki, ale jako że dziś nie przyszły, będą dopiero po weekendzie, a nie chciałam tyle czekać z foto ;)

Pewnie w przeciwieństwie do większości z Was - praktycznie nie czytam w weekendy. Robią mi się przez to zawsze zaległości, które nadrabiam z początkiem nowego tygodnia. Ale niestety, mam wtedy inne zajęcia.

Zmykam do książek ;)

czwartek, 13 października 2011

James Hopkin: "Zatopiona zima"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 13, 2011 7 komentarze


„Wszyscy cierpimy tak samo, ale śnimy w różnych językach”

Ona jest Polką, która spędziła kilka miesięcy za granicą, pracując nad swoją książką o nieszablonowych kobietach. On jest budowlańcem, niespełnionym artystą, czarującym ją swymi rysunkami. Długie rozmowy, wspólne wyjazdy, pisanie listów – wkrótce ich przyjaźń przeradza się w żarliwą, jedyną w swoim rodzaju miłość. Na drodze jednak staje ten drugi – Marta ma męża, czekającego w Polsce i córkę. Nie jest w stanie porzucić rodziny, zostawić dziecka. Gdy wraca do Polski, Joseph zostaje sam. Marta nie kryje się ze swoim rozdarciem – otwarcie przyznaje się mężowi do uczucie, które się w niej narodziło. Choć potrzebuje bezpieczeństwa domu, wciąż tęskni za Anglikiem. Wysyłają do siebie listy. Niespodziewanie Joseph oświadcza, że przyjedzie do Polski, dla niej… Jak skończy się ten miłosny trójkąt?

„Zatopiona zima” to debiut pisarski młodego Brytyjczyka, Jamesa Hopkina. Książka przyjęta w środowisku bardzo entuzjastycznie, ukazała się również w Polsce. Hopkin jest podróżnikiem, badającym od podszewki różne kultury i miejsca, co pozwoliło mu w znakomity sposób oddać klimat Polski, ukazać dramat obcokrajowca, uczącego się nowych realiów.

Pachnie romansem, ale nic bardziej złudnego. Relacje bohaterów poznajemy dwubiegunowo. Teraźniejszość, począwszy od przyjazdu Josepha do Polski, ukazana jest z jego perspektywy. Bohater musi zaklimatyzować się w nowym miejscu, nauczyć jego reguł. Czuje się obco i samotnie, nierozumiany, obarczony etykietką „nietutejszy”. Z drugiej strony mamy listy Marty, odsłaniające przeszłość, początki rodzenia się uczucia. Epistolarne wstawki prezentują kolejne etapy związku, zmierzając aż ku wydarzeniom teraźniejszym. Dzięki nim możemy zrozumieć siłę uczucia tej dwójki, niesamowitą więź, jaka między nimi powstała.

„…zastanawiał się czy miłość jest jak wieszanie się, tylko w odwrotnej sekwencji. Zaczyna się od ekstazy, oczy wybałuszone na widok piękna. Powoli odzyskuje się swój zwykły rytm oddechu. Wszystko wraca na swoje miejsce. W końcu rozwiązujesz węzeł, schodzisz na ziemię i z ogromnym uczuciem ulgi odchodzisz”


To właśnie listy były moimi ulubionymi fragmentami książki. Pojawiała się w nich tęsknota, radość, wyznania, lęki. Pozostała część książki była już zupełnie inna: zimna, pozbawiona bliskości. Joseph przyjechał do kraju Marty, ale nie może z nią być. Para przestaje się widywać, mężczyzna zwiedza Kraków. Choć są blisko, odległość, jaka dzieli ich serca, jest nie do przebycia. Narracja koncentruje się na odczuciach Josepha, na obserwowaniu polskości, próbach zakorzenienia się, znalezienia miejsca dla siebie. Trudno uwierzyć, że ta para, która nadal wymienia listy i telefony pełne wyznań, w realnym świecie oddala się coraz bardziej, zapomina o sobie.

„Czy może dom to tylko ciało, w którym jesteś?”

Styl autora bardzo przypadł mi do gustu, jest wyszukany, płynny. Książka zawiera wiele cennych uwag, sentencji, trafnych myśli. Ale mimo to odnosimy wrażenie, że jest monotonna, właściwie niewiele się dzieje, czytelnik może pominąć kilka rozdziałów bez szkód dla zrozumienia całości.

Powieść o poszukiwaniu uczucia, o rozdzierającej samotności, trudnych wyborach, niemożliwości działań i poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, wszystko to skąpane w malowniczej scenerii Krakowa. Na pewno nie książka dla wszystkich, ze względu na charakterystyczny sposób prowadzenia narracji (akcja dzieje się właściwie tylko wewnątrz bohaterów). Nostalgiczna, pełna przemyśleń, poetycka.

Ocena: 3/6

środa, 12 października 2011

Targi Książki w Katowicach 2011

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 12, 2011 9 komentarze
W dniach od 20 do 23 października 2011 roku, w hali SPODEK odbędą się Targi Książki w Katowicach. Jest to wspólne przedsięwzięcie Miasta Katowice, Uniwersytetu Śląskiego oraz Expo Silesia. W październiku 2011 roku śląska aglomeracja zmieni się w tętniący życiem ogród książki, a atrakcyjny program aktywnego uczestnictwa przyprowadzi do katowickiego „Spodka" wielotysięczną rzeszę mieszkańców regionu.

Strona imprezy: klik

Program: klik

Targi Książek w Katowicach to:

•największe w regionie spotkanie z nowościami wydawniczymi
•możliwość poznania ulubionych pisarzy oraz osób świata kultury
•ogromny kiermasz książek po przystępnych cenach
•konferencje, happeningi, konkursy i spotkania
•CAŁE MIASTO W KSIĄŻKACH

Dlaczego w Katowicach?

•najliczniejsza aglomeracja w Polsce - ponad 2,4 mln mieszkańców
•niemal 8 mln mieszkańców w zasięgu godzinnej jazdy samochodem
•liczna rzesza studentów szkół wyższych
•duża liczba bibliotek
•SPODEK - NIEPOWTARZALNA LOKALIZACJA WYDARZENIA




Wybiera się ktoś?

poniedziałek, 10 października 2011

Juliette Fay: "Weranda pełna słońca"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 10, 2011 12 komentarze



Juliette Fay napisała powieść o dramacie młodej wdowy, której śmierć męża odebrała nie tylko towarzysza życia, ojca dwójki małych dzieci, ale także największego przyjaciela. Janie musi poukładać swój świat na nowo – minęło zaledwie kilka miesięcy od tragicznego wypadku, raz na zawsze zmieniającego jej życie. Kobieta zostaje sama, ale zamiast pogrążać się w głębokiej żałobie, musi zadbać o byt: swój i swoich dzieci. Zadanie niełatwe, ale wkrótce okazuje się, jak wiele życzliwości otrzyma od bliskich: sąsiadów, raczących ją domowymi wypiekami, krewnych, gwarantujących pomoc w opiece nad dziećmi, proboszcza, regularnie wspierającego ją duchowo i wielu, wielu innych. Jednak największy prezent, kolejny raz wywracający do góry nogami jej życie, Jamie otrzyma pośmiertnie od swojego męża…

„Weranda pełna słońca”, mimo brzemiennego, trudnego tematu, jest niezwykle ciepła i urokliwa. Główną bohaterkę opowieści poznajemy lepiej dzięki pojawiającym się gdzieniegdzie wpisom z pamiętnika – są one komentarzem do toczących się wydarzeń, stanowiącym miłe uzupełnienie. Oprócz Jamie mamy tu paletę innych postaci: dwójkę jej dzieci, zwariowaną sąsiadkę Shelly, kuzyna Cormaca z dziewczyną, ciotkę, matkę, brata, księdza Jake’a, budowlańca Tuga, Heidi z dziekciem i wiele, wiele innych osób. Dzięki temu powieść jest wielowątkowa, i choć koncentruje się na doświadczeniach Jamie, mamy tu wiele innych, przeplatających się z nią historii. Wszystko to sprawia, że książka jest pełniejsza, ciekawsza, a zakończenie nie jest jednoznaczne – w trakcie lektury pojawia się kilka możliwych scenariuszy przebiegu akcji.

Jest to bardzo mądra, wzruszająca powieść. Dzięki niej zbliżamy się do dramatu, który przecież może dotknąć każdego i obserwujemy jak można sobie z nim radzić – nie tylko jak sytuacja wygląda ze strony osób dotkniętych śmiercią bliskiego, ale także tych, którzy chcą pomóc. Jamie jest bardzo zamknięta w sobie, sfrustrowana, łatwo wpada w złość – wszystko dlatego, że musi maskować swoją słabość, nie może załamać się przed dziećmi. Ale ta skorupa czasem pęka, pokazując jej prawdziwe oblicze i to, jak bardzo tęskni za mężem. Życie jednak toczy się dalej i Jamie musi zmierzyć się z codziennością, z płaceniem rachunków, z posyłaniem syna do przedszkola, opieką nad kilkumiesięczną córką, z przygotowywaniem dla nich posiłków i zapewnianiem rozrywek. Musi zastąpić ich nieobecnego ojca, ale przede wszystkim musi wyprostować też własne życie, odnaleźć pocieszenie i szczęście. Bardzo szybko czytelnik wtapia się w świat Jamie, kibicuje jej zmaganiu się z trudnościami, pragnie, by odnalazła swoją drogę.

Z minusów: czasem bohaterka w swoim pamiętniku niepotrzebnie powtarza wydarzenia, które zostały już wcześniej opisane w narracji trzecioosobowej. W fabułę wpleciono też kilka scen, wątków, które nie przypadły mi do gustu, wydawało mi się, że są zbędne i tylko sztucznie wspierają opowieść.

I jeszcze gratka dla smakoszy - autorka zadbała o spis przepisów ciast, pojawiających się w książce. Dzięki temu możemy jeszcze bardziej zbliżyć się do Jamie, kosztując słodkości, którymi ona albo jej kuzyn, cukiernik, raczyli swoje podniebienia. Oprócz zwyczajowych podziękowań z tyłu książki pojawia się też opis przygody, jaka spotkała maszynopis. W tym miejscu kolejny raz naszła mnie refleksja ile trudu i wysiłku kosztuje autora praca nad powieścią, którą my połykamy potem w kilka chwil. Ale również przekonanie, że warto, że to jest potrzebne.

Książka tchnie nadzieją, tak samo jak jej słoneczna, piękna okładka. Czyta się ją szybko, płynnie, z niesłabnącą przyjemnością i ciekawością. Mimo traumatycznych zdarzeń, wokół których kręci się akcja, jest to powieść z optymistycznym przesłaniem. Podsumowując: książkę polecam jako lekturę na deszczowe, jesienne popołudnia, nadciągające już do nas dużymi krokami, bo można odnaleźć w tej pozycji trochę upragnionego słońca.

Ocena: 4,5/6

czwartek, 6 października 2011

Konkurs z aniołem

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 06, 2011 13 komentarze
Dzisiaj małe ogłoszenie :)

Zachęcam do wzięcia udziału w konkursie, który ogłosiłam w najnowszym wydaniu magazynu @trament. Szczegóły oczywiście w numerze (klik), ale w skrócie wygląda to tak:

Odpowiedz na pytanie:

Czy anioły istnieją? Jak wyobrażasz sobie te niebiańskie istoty i jaką rolę odgrywają w naszym życiu?

Forma prac dowolna: czekamy na wiersze, miniatury, opowiadania, grafikę, zdjęcia.
Termin nadsyłania zgłoszeń: 20 października.
Prace prosimy przesyłać na adres: atrament@publixo.com, z dopiskiem „Konkurs z aniołem” w temacie maila

Nagrody

Do wygrania trzy zestawy ebooków, każdy zawierający dwa tytuły:
– Beata Szymura: Okaleczony anioł klik
– Anna Teodorczyk: Czerwień klik

Najciekawsze i najoryginalniejsze prace opublikujemy w jednym z kolejnych numerów magazynu.

***

Przyznam, że pozycja nr 1 to moje osobiste dzieło ;) Choć w tej chwili straciłam już do niego sentyment i pracuję nad czymś nowym. A Wy, próbujecie pisać? Swoją droga polecam w tym miejscu Wydaje.pl i inne serwisy, które umożliwiają dzielenie się z innymi swoimi pierwszymi próbami pisarskimi ;)

Oczywiście wiem, że nagrody nie są imponujące (ale póki co jedyne na nasze możliwości), ale mimo to zachęcam do działania nawet jeśli nie jesteście nimi zainteresowani, gdyż chciałabym, by udało się zebrać więcej tekstów, z których mógłby powstać materiał do późniejszego numeru, w całości poświęconego aniołom. Będę więc wdzięczna za każdą pomoc :) Odpowiedzi można wysyłać na maila, albo zostawiać je w komentarzach pod tą notką.

Zrobiłam też banner:

środa, 5 października 2011

Lisa Genova: "Motyl"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 05, 2011 15 komentarze

„Przed rokiem neurony w jej głowie, umiejscowione niedaleko uszu, zaczęły obumierać, lecz cały proces odbywał się zbyt cicho, by mogła go usłyszeć. Ktoś mógłby rzec, że działo się coś złego, skoro same neurony zapoczątkowały serię wydarzeń mającą na celu doprowadzenie do ich własnej destrukcji. Niezależnie od tego, czy było to molekularne morderstwo, czy też komórkowe samobójstwo, jej ciało nie było w stanie jej ostrzec, że umiera.”

Alice Howland jest uznanym i cenionym psychologiem, wykładającym na Harvardzie. Ma pięćdziesiąt lat, wspaniałego męża, również poświęcającego się nauce i troje dorosłych, wykształconych dzieci. Jej osiągnięcia w dziedzinie lingwistyki, konferencje, w których bierze udział, badania, którymi się zajmuje i studenci, nad którymi powierzono jej opiekę, są dowodem jej sukcesów i potęgi umysłu. Tym trudniej pogodzić się z przeraźliwą diagnozą, burzącą wkrótce jej życie. Choroba Alzheimera o wczesnym początku burzy jej spokojny świat, wprowadzając chaos i zamęt. Wyrok jest tym dotkliwszy, że Alice dotąd całkowicie polegała na swoim mózgu, przypisując mu najwyższą wartość. Okazuje się jednak, że wkrótce straci wszystko, co osiągnęła.

Książka Lisy Genovy, neurobiologa z zacięciem pisarskim, jest wstrząsającym obrazem dojrzałej kobiety naznaczonej nieuleczalną demencją. Alice wie, że w powstrzymaniu choroby nie pomoże żadne lekarstwo, że Alzheimer jest nieobliczalny i nie wiadomo ile życia w świadomości jej zostało. Narracja jest trzecioosobowa, ale dzięki mowie pozornie zależnej mamy dokładny, skrupulatnie oddany obraz przeżyć wewnętrznych bohaterki, jej samoobserwacji, problemów z zapamiętywaniem, postępu choroby. Widzimy więcej niż Alice – wychwytujemy potknięcia, których ona już nie zauważa, co tym silniej uderza w czytelnika i sprawia, że jest on przerażony niszczącymi możliwościami choroby.

Książka jednocześnie uwrażliwia na problem osób chorych, pozwala stanąć przez chwilę po ich stronie i odczuć na własnej skórze z jakimi lękami borykają się na co dzień. Cierpiący na Alzheimera są często odtrącani przez społeczeństwo, opieka nad nimi sprawia wiele trudności i jest pracą wyczerpującą, ale dzięki lekturze łatwiej zrozumieć ich złożone zachowania, zmiany nastrojów, niekontrolowane wybuchy i niesamodzielność. Genova znakomicie oddała sedno choroby, kreując bohaterkę silną, inteligentną, świadomą zmian zachodzących w jej głowie i starającą się żyć godnie mimo przeciwności.


„- Tęsknię za sobą.
- Ja też za tobą bardzo tęsknię, Ali.
- Nie chciałam tego.
- Wiem.”


Uczucia jakie wiążą się z lekturą to przede wszystkim poruszenie i współczucie, a także duży ładunek empatii do ludzi, borykających się na co dzień z tym zjawiskiem. Powieść bolesna, trudna, momentami przerażająca, ale równocześnie bardzo ważna i potrzebna. Ukazuje nie tylko zmiany w życiu bohaterki, ale także jej rodziny – proces akceptacji choroby żony i matki, wspieranie, pomoc, nauka życia na nowych zasadach. Pozycja ważna nie tylko dla osób, mających w swoim środowisku ludzi dotkniętych tym schorzeniem, podnosząca ich na duchu i udzielająca wskazówek, ale po prostu dla wszystkich, gdyż płynie z niej wiele mądrości o tolerancji i szacunku dla drugiego człowieka. Czyta się jednym tchem.

Ocena: 6/6

poniedziałek, 3 października 2011

Alexandra Potter: "Kim jest ta dziewczyna?"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 03, 2011 9 komentarze
Dzisiejszy dzień zaczynam od bardzo miłej dla mnie wiadomości :) Czekałam z publikacją recenzji książki "Kim jest ta dziewczyna?", ponieważ brała ona udział w konkursie i otrzymałam dziś info, że zajęłam w nim I miejsce. Link do recenzji: klik.

Na blogu zamieszczam jej rozbudowaną wersję, gdyż niestety wymogi konkursu sprawiły, że skracałam tekst chyba z 5 razy :P



„Wyobraź sobie, że spotykasz młodszą wersję samej siebie…”. To prowokacyjne hasło, umieszczone na okładce powieści Alexandry Potter: „Kim jest ta dziewczyna?”, elektryzuje i od razu zwraca uwagę czytelnika. To nie jedyne, co przyciąga wzrok. Utrzymana w jasnych barwach okładka opatrzona jest zdjęciem ładnej, młodej dziewczyny. Na nasze usta ciśnie się od razu pytanie, które jest zarówno tytułem książki, podkreślonym przez mieniące się, wypukłe litery – ta kompatybilność dodaje całości jeszcze lepszego wyrazu. Następnie wzrok czytelnika kieruje się na skrzydełka okładki – możemy dzięki nim, z jednej strony, poznać zarys fabuły książki, z drugiej – zapoznać się z sylwetką autorki. Pierwsza ocena wypada korzystnie, więc czytelnik powinien z zainteresowaniem zagłębić się w lekturę.

Charlotte ma 31 lat, wiedzie stateczne, ustabilizowane życie – prowadzi małą, ale coraz lepiej prosperującą agencję PR, ma bystrego, wyrozumiałego mężczyznę u boku, pilną współpracowniczkę, a także oddaną przyjaciółkę. Ma życie, o jakim zawsze marzyła, a przynajmniej tak jej się wydaje. I nagle pewnego dnia wszystko się zmienia – za sprawą tajemniczego zawirowania czasoprzestrzeni Charlotte przenosi się w czasie o dziesięć lat i spotyka młodszą wersję siebie. Jest przerażona: dziewczyna, którą była, to jej całkowite przeciwieństwo. Bez grosza, żyjąca z dnia na dzień, kochająca balangi i jednonocne przygody z podejrzanymi typami, mieszkająca w obskurnej klitce i przede wszystkim nieodpowiedzialna – Charlotte jest zrozpaczona widząc ten jaskrawy obrazek… Postanawia jednak wykorzystać szansę, którą daje jej los i udzielić swojemu pierwowzorowi kilku cennych rad, by ustrzec ją przed popełnieniem całej serii feralnych błędów. Okazuje się jednak, że role szybko się odwrócą, a ów niecodzienny kontakt przyniesie obustronne korzyści.

Początkowo książka wydaje się trudna do przebrnięcia, mimo zachęcającej szaty graficznej i zalążka fabuły. Narracja pierwszoosobowa, będąca zapisem z punktu widzenia Charlotte, może irytować, gdyż główna bohaterka nie należy do najsympatyczniejszych. Trudno utożsamić się, a tym samym zaprzyjaźnić, z tą hipochondryczką, która żyje tylko pracą, zawsze pod telefonem, nie ma czasu dla rodziców i przyjaciół, myśli wyłącznie o karierze, nie czuje nic do swojego partnera, ale okłamuje się, że jest inaczej (zresztą nie tylko w tej kwestii), cierpi na tysiące urojonych alergii, a kontakt z młodszą wersję siebie bierze początkowo za symptomy raka mózgu. Denerwujący był dla mnie zwłaszcza styl jej wypowiedzi, rodem z powieści Meg Cabot (m.in. popularna seria „Pamiętnik księżniczki”), który o ile sprawdza się w przypadku powieści młodzieżowych, brzmi komicznie w przypadku historii 31-letniej, dojrzałej kobiety. Styl autorki co prawda jest błyskotliwy, ale pewne figury są nadmiernie eksploatowane, przez co brak im polotu (m.in. liczne zaprzeczenia, naprostowania: „Trzymam tam zapas batoników zbożowych, ot tak, na wszelki wypadek. No dobrze – nie są tylko na wszelki wypadek (…). Batoniki smakują jak ciasteczka owsiane i są pyszne. Właściwie nie takie znów pyszne. Prawdę mówiąc, przypominają mi sucharki (…)”.

Ale gdy już chciałam spisać tę powieść na straty, będąc nią po prostu rozczarowana, coś zaczęło się wreszcie dziać. Akcja nabiera tempa dopiero wtedy, gdy bohaterka odnajduje swoje wcielenie i zaprzyjaźnia się z nim, wywiązuje się wtedy jeszcze kilka pobocznych wątków, które idealnie spajają całą historię. Pojawiają się nowe postacie, a i nasza bohaterka zaczyna przeżywać istną metamorfozę, działającą oczywiście na jej korzyść. Powieść staje się zdecydowanie lepsza, a rozwiązanie fabuły i zakończenie oceniam na plus.

Czytając książkę czytelnik wielokrotnie stawia się w pozycji Charlotte i zastanawia się: co sam zrobiłby na jej miejscu? Jak pokierowałby swoją młodszą wersją siebie? Dopiero po chwili namysłu zdajemy sobie sprawę, że czasem porażki i potknięcia są konieczne, by później móc docenić to, co daje los. Dla Charlotte spotkanie z samą sobą to najlepsza lekcja, dzięki której może porównać swoje dawne plany i marzenia z obecnymi i wyciągnąć dla siebie ważne wnioski. Na to, kim jesteśmy, składa się suma naszych przeżyć. To one nas kształtują i prowadzą. To prawda oczywista, do której jednak najtrudniej dojść samemu.

Książkę A. Potter polecam wszystkim tym, którzy w natłoku obowiązków zapomnieli już, jak wyglądało ich życie, gdy mieli naście lat. Lektura o kobietach, a więc dla kobiet, w każdym wieku, ale nie tylko - sądzę, że panowie też mogą się z niej wiele dowiedzieć: mowa tu przecież także o miłości, o szukaniu partnera idealnego, o planowaniu wspólnej przyszłości, a także o roli przeznaczenia w naszym życiu. Dla tych młodszych czytelników książka jest dobra radą, by nigdy nie rezygnowali ze swoich marzeń, nawet tych na pierwszy rzut oka niewykonalnych. Powieść skłania do refleksji - potrafi odmienić, prócz życia głównej bohaterki, także i nasze, a to jej największy atut. Serdecznie polecam!

Ocena: 4/6
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon