czwartek, 28 kwietnia 2016

Cristina Sanchez-Andrade: "Zimowe panny"

Autor: Po drugiej stronie... dnia kwietnia 28, 2016 4 komentarze

Cristina Sanchez-Andrade:
"Zimowe panny"
Wydawnictwo Muza
320 str.


Książka jest przedziwna – naprawdę długo szukałam jednego słowa, którym mogłabym ją opisać, ale to jedyne, które kryje w sobie całą prawdę. Prawdą jest stwierdzenie, że trudno znaleźć w literaturze podobny tytuł, bo to książka zupełnie inna niż większość tego, co do tej pory przeczytaliście. Ale zarazem to stwierdzenie jest kłamstwem – bardzo łatwo wskazać autora, którym Cristina Sanchez-Andrade musiała się inspirować, bo wyczułam to sama już po pierwszych stronach, i zdradza to sam rewers okładki – „Zimowe panny” to próbka Marqueza we współczesnej odsłonie.

Do małej galisyjskiej wioski przybywają dwie siostry. Wracają po latach do rodzinnego domu, zupełnie same. Ich powrót wywołuje małe zamieszanie, odżywają wspomnienia i tajemnice. Ta ładniejsza zbiera zaciekawione spojrzenia mężczyzn, marząc o karierze aktorskiej. Ta brzydka, nie może przeboleć kąśliwych uwag, jakie ludzie rzucają na jej temat. Nie wierząc w ludzi i w miłość, nieoczekiwanie wpada w sidła dentysty, który niekonwencjonalnymi metodami chce wymienić jej uzębienie, by poczuła się znów atrakcyjna. Tymczasem mieszkańcy wspominają zmarłego dziadka sióstr i umowy, które zawarł z nimi przed laty. Ludzie boją się umierać, w obawie że po śmierci ktoś powycina im mózgi…


Nie jest to łatwa lektura, z tradycyjną powieścią książka ma niewiele wspólnego. Panuje w niej niepokojący, złowieszczy nastrój, a emocje, jakie wywołuje we mnie kilka tygodni od lektury, są skrajnie różne. Z jednej strony książka byłą przygodą, czymś odmiennym i zadziwiającym, z drugiej taka lektura nie każdemu będzie odpowiadać, bo jest trudna i żyje własnym życiem, wymykając się regułom.

Duch miasteczka Macondo unosi się gdzieś nad małą wioską Saladiny i Dolores. Książka powstała z fascynacji rodzinnymi opowieściami, gawędami i legendami, tak samo jak dzieło Gabriela Garcia Marqueza. I chociaż nikt mistrzowi nie dorówna, dla koneserów jego twórczości może to być ciekawa przygoda.

środa, 13 kwietnia 2016

"The Last Kingdom", serial, sezon 1

Autor: Po drugiej stronie... dnia kwietnia 13, 2016 3 komentarze



"The Last Kingdom"
serial
sezon 1



Przy oglądaniu serialu „The Last Kingdom” porównanie z „Wkingami” ciśnie się na usta mimowolne, wszak to podobna tematyka i czas historyczny. Akcja toczy się w drugiej połowie IX w. historia skupia się wokół osoby Uhtreda, syna saskiego szlachcica, który zostaje porwany przez Wikingów i wychowuje się wśród nich. Uhtred dorastając wciąż się miota, nie wie kim tak naprawdę jest i do której społeczności powinien przynależeć. Czuje się jednym z Wikingów, wyrasta na wspaniałego wojownika, ale marzy też o odzyskaniu należnych mu ziem i tytułu. Będzie musiał stoczyć niejedną walkę, zarówno przeżywając konflikty wewnętrzne, jak i stając na prawdziwym polu walki.

Początkowo serial nie skradł mojego serca, wydawał mi się słabszy od „Wikingów”. Co prawda, serial jest dużo bardziej brutalniejszy, a przy tym wydaje się prawdziwszy, jednak Uhtredowi daleko było do kreacji Ragnara, która jest jedyna w swoim rodzaju. Z każdym kolejnym odcinkiem jednak zmieniałam zdanie i serial coraz bardziej mnie wciągał. Porusza zupełne inne kwestie niż jego „starszy brat”. W „Wikingach” skupiono się przede wszystkim na przemianie jednostki – z niepozornego chłopa do króla, oraz na relacjach Wikingów z kobietami, na namiętności która ma różne oblicza. W „The Last Kingdom” uwagę poświęcono przede wszystkim poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, przeznaczeniu przed którym trudno uciec oraz honorowi, który sprawia, że czasem trzeba odpuścić i zostawić to, czego się pragnie w imię złożonej obietnicy. W Uhtredzie można dostrzec większe poczucie lojalności, przywiązanie do raz danego słowa. Kiedy jest z kobietą mamy wrażenie, że kocha ją naprawdę - nie tylko dla jej wyglądu czy pozycji. Jest pozytywniejszym bohaterem niż Ragnar, chęć władzy aż tak nie namieszała mu w głowie. Oczywiście, pali go chęć zemsty i odzyskania tego, co mu się należy, ale jest w tym jakiś taki spokój i rozsądek, oczekiwanie na właściwy moment.

Niemniej, w obu serialach Wikingowie to plemię okrutne, lubujące się w walce. Sceny batalistyczne są na wysokim poziomie, a krew leje się strumieniami – o to przecież w takich obrazach chodzi.



Oglądając „The Last Kingdom” nie musicie bać się powtórki z rozrywki – serial jest zupełnie inny, ma swój własny styl i klimat, tworzy zupełnie nową, wciągająca historię. Dla mnie w tym starciu wciąż jednak wygrywają „Wikingowie”, jednak z tego co wiem, nowsza produkcja ma coraz więcej fanów. I nie chodzi tu wcale o to, że w tym pierwszym tytule męskie role powierzono przystojniejszym aktorom :p

niedziela, 10 kwietnia 2016

Robert McCammon: "Łabędzi śpiew"

Autor: Po drugiej stronie... dnia kwietnia 10, 2016 1 komentarze


Robert McCammon: "Łabędzi śpiew"
tom 1.
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
524 str.



Dziś kolejna książkowa zaległość, ale tym razem będzie raczej krótko.

Już dosyć dawno przeczytałam pierwszy tom powieści Roberta McCammona pt. „Łabędzi śpiew”. Serię zakupiłam w ciemno, oczarowana przeczytaną już parę lat temu książką „Magiczne lata”.

O „Łabędzim śpiewie” mówi się, że to arcydzieło literatury postapokaliptycznej. Książka powstała w 1987 r., a więc wtedy, gdy się urodziłam – można więc powiedzieć, że jest już wiekowa :P Opowiada o zagładzie świata – autor kreśli bardzo brutalną wizję, w której nie ma miejsca na cień nadziei. Ludzie zmieniają się w zwierzęta robiące wszystko, by przetrwać. Wizja dosyć przygnębiająca, aczkolwiek niestety prawdopodobna. Dobro jest w mniejszości, i bardzo trudno zachować człowieczeństwo w świecie ogarniętym rozpadem. Czy garstce ocalałych uda się odnaleźć schronienie/

Niestety zawiodłam się a tej książce, ale może dlatego, że nie jest to do końca mój ulubiony gatunek. Mam opory przed sięganiem po część drugą, ale w końcu to zrobię, by poznać zakończenie. Książka była dla mnie momentami zbyt drastyczna, i chociaż właśnie takich scen należałoby się spodziewać po epopei grozy, nie byłam na to przygotowana. Świat, przemierzany przez bestialskiego Szatana pedałującego na rowerze, sceny gdzie kobieta oddaje się odrażającym mężczyznom tylko po to, by znaleźć schronienie w ich grupie, prawo pięści gdzie słabość oznacza śmierć…  

Książkę można podsumować jako obraz pesymistycznej wizji świata, w którym nie chciałoby się znaleźć żadne z nas. Dla mnie przenoszenie się tam, tylko podczas lektury, było już katorgą. Mimo sympatii do autora, ten wybór uważam jako nietrafiony. Ale może powodem jest to, że książka powstała 30 lat temu i współcześnie poprowadzono by fabułę pewnie trochę inaczej, do czegoś innego jesteśmy przyzwyczajeni. 

Wiem, że ta pozycja ma wielu zwolenników, ale ja jednak mówię: nie.
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon