czwartek, 27 lutego 2014

Caitlín R. Kiernan: "Tonąca dziewczyna"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 27, 2014 7 komentarze






















Autor: Caitlín R. Kiernan
Tytuł: "Tonąca dziewczyna"
Wydawnictwo: MAG
Stron: 336

Nie wiem jak opisać tę książkę. Jak dla mnie jest niesamowita, ale przyznam też, że czytanie jej nie należało do najłatwiejszych. Łatwo się pogubić w niespójnej fabule, w gąszczu dat, wydarzeń, wyobrażeń – bo Imp, która jest narratorką całej historii, cierpi na schizofrenię, i nie do końca możemy polegać na jej zmysłach. Potrafi przytaczać kilka wersji tego samego zdarzenia – podczas którego motywem przewodnim bywa bezlitosna syrena lub bezradny wilk, nie wiedząc sama, które z nich jest rzeczywiste, i czy nie istnieje czasem jakaś trzecia prawda. Imp jest świadoma swojej choroby i opisując wszystko, co szumi jej w głowie, próbuje sama dociec, co tak właściwie ją spotkało.

Po przebrnięciu przez pierwsze strony powieści można już się mniej więcej przyzwyczaić do chaotycznego, pełnego powtórzeń, przerwanych wątków i nieścisłości stylu dziewczyny – bo tekst, który do nas dociera, to wpisy z jej pamiętnika, a także przedruki opowiadań. Bo Imp to niezwykle uzdolniona postać – pisze opowiadania, ale przede wszystkim jest malarką. Sztuce, wrażliwości na piękno, barwom i interpretacjom malarstwa i literatury dziewczyna poświęca bardzo wiele miejsca. Przyznam, że te fragmenty czytało mi się wybornie. Książka jest bardzo intertekstualna, co sprawia, że sami zaczynamy poszukiwać – obrazów, o których wspomina Imp, opowiadań, baśni, wydarzeń historycznych (nie wszystkie istnieją rzeczywiście, niektóre są wymysłem autorki). Opisywane przez Imp dzieła sztuki naprawdę działają na wyobraźnię. Klimat jej opowieści bywa mroczny, podstępny, zdecydowanie niepokojący.

Oczywiście cała ta złożona konstrukcja musi doprowadzić do jakiegoś głośnego finału – w przeciwnym razie książka nie miałaby sensu. Po coś Imp zapisuje to wszystko, do czegoś zmierza, w swojej historii o duchach. I tak jest w istocie, jednak owo rozwiązanie również jest nieco zakamuflowane, niedopowiedziane, tylko zasugerowane. Niemniej, choć autorka nie wyłożyła wszystkiego „kawa na ławę”, dała czytelnikowi do myślenia i myślę, że sprostała wymaganiom, rosnącym wraz z lekturą.  

To, co najbardziej uderza, to fakt, że wkraczamy w umysł chorej dziewczyny – autorka tak autentycznie opisała nastroje, wrażenia i uczucia targające osobą chorą, że nie mamy wątpliwości - naprawdę czujemy, jakbyśmy zbliżyli się do prawdziwej, zagubionej w sobie postaci. I właśnie to szokuje – jak pokręcony, niebezpieczny, pełen pułapek i luk jest świat osoby, która choruje psychicznie, która nie może ufać nawet swojemu umysłowi. Co zrobić w takim wypadku? Pisać, w nadziei, że ciąg poplątanych, przeczących sobie zdarzeń, w końcu wykrystalizuje się w jedną, rzetelną historię.

Oczywiście polecam, z zastrzeżeniem, że nie dla każdego to powieść.  

poniedziałek, 24 lutego 2014

Yann Martel: "Beatrycze i Wergili"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 24, 2014 3 komentarze

















Autor: Yann Martel
Tytuł: "Beatrycze i Wergili"
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 240


Gdy czytałam tę książkę po głowie chodziła mi jedna myśl: „wreszcie!”. Już długo brakowało mi podobnego literackiego odkrycia. Znów poczułam tą całą paletę barw i doznań, której tak szukam w książkach: zachwyt, poruszenie, wzruszenie, brak słów, zgorszenie, ból. No ale cóż się dziwić – lubię Martela. Nie tylko za „Życie Pi”, bo chyba z tej książki jest teraz najbardziej u nas znany. Bardziej cenię jego na poły autobiograficzną powieść „Ja”. Już ona budziła skrajne emocje, a „Beatrycze i Wergili” zbudowana jest z podobnym nastawieniem.

Rzecz traktuje o Holokauście, ale tak naprawdę temat ten jest zgrabnie przemycany, delikatnie liźnięty, zakamuflowany. Głównym bohaterem jest pisarz Henry (jego przeszłość jest momentami paralelą biografii samego Martela), który próbuje wydać oryginalną, dwustronną książkę. Zmierza się w niej z tematem żydowskim – o tym jak traktuje się go w literaturze i dlaczego opisuje się tylko fakty, a język metafory w ogóle nie jest zarezerwowany dla tych wydarzeń. Wydawcy jednak odrzucają książkę, uważają że nie zostanie zrozumiana przez czytelników. Zrezygnowany Henry porzuca pisanie i wyrusza z żoną  do miejsca, w którym szuka spokoju, gdzie nikt go nie zna. Tam poznaje osobliwego człowieka – taksydermistę, wypychacza zwierząt. Mężczyzna czyta Henry’emu fragmenty swojej sztuki, gdzie w głównych rolach obsadził zwierzęta: oślicę Beatrycze i wyjca Wergiliego (skojarzenie z "Boską Komedią" Dantego jak najbardziej trafne). W miarę, jak Henry zapoznaje się z kolejnymi scenami zagadkowego dzieła, zauważa, że dialog zwierząt jest tylko pretekstem do przedstawienia okrutnych wydarzeń…


Choć książka jest dosyć cienka i można przeczytać ją w ciągu jednego dnia, ładunek emocjonalny jaki ze sobą niesie, daje niezłego kopa. Lepiej rozsmakowywać się w tej prozie, czytać ją wolno, dając szansę przemyśleniom. Zdania krytyków i czytelników nt. tej pozycji są podzielone. Jedni uważają, że jest wspaniała, bezkompromisowa i odważna. Inni, że Martel przekroczył granice dobrego smaku, że nie powinno pisać się o Holokauście w taki sposób. Ja przyznam, że jestem oczarowana światem, który stworzył. Zaparło mi dech. Może końcówka nie trzyma poziomu całości, ale i tak uważam, że to bardzo dobra książka. Polecam, jeśli lubicie czuć rozdarcie podczas lektury.

czwartek, 20 lutego 2014

Sons of Anarchy, sezony 2-4

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 20, 2014 4 komentarze


"Sons of Anarchy"
serial
sezony 2-4



Lubię ten serial, choć nie porywa mnie tak bardzo jak niektórych moich znajomych (w tym młodszą siostrę). Bohaterowie ewoluują, co widać najlepiej na przykładzie Jaxa, wiceprezydenta klubu. W miarę jak dojrzewa – staje się ojcem, partnerem, wyrasta na nowego przywódcę, wiele zmienia się w jego sposobie postrzegania klubu, związków, relacji rodzinnych. Co prawda idzie też za tym przemoc – początkowo niepewny, stroniący od brutalności mężczyzna chwyta za broń i uderza zawsze wtedy, gdy konieczna jest – w rozumieniu członków klubu – zemsta. Z jednej strony Jax chce uwolnić klub od gangsterskiej działalności, z drugiej wsiąka w niego coraz mocniej. Ma Tarę oraz chłopców, dla których chce się zmienić, jednak coraz wyraźniej widać, że tylko wewnątrz klubu jest kimś.

Najbardziej irytujący bohater - Lincoln "Linc" Potter, zastępca szeryfa federalnego. Boże, jak ja nie cierpię tego gościa, jego sposobu mówienia i zachowania. Podły glina, choć koniec końców odchodzi z podkulonym ogonem. Do tego grona – niestety – dołącza też szef, Clay. To, jak zdegradowano tę postać, jak okrutnych czynów dopuści się bohater, odbiera mowę. Nie sposób mu współczuć. Pokazano tu też bardzo dosadnie, jak jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne, w jaką pętlę można wpaść i w którymś momencie człowiek nie cofnie się już przed niczym, by zatuszować prawdę.   Gemma – silna, odważna kobieta. Budzi skrajne emocje. Wiele wycierpi, ale też jej charakter mówi sam za siebie – potrafi być równie perfidna i mściwa, jak jej mąż.
Tara – porzuca etykietkę skromnej, potulnej lekarki na rzecz kobiety pewnej siebie, kobiecej, podporządkowanej męskim regułom gry. Aby być z Jaxem zrobi wszystko i tylko wciąż zastanawia mnie co tak właściwie łączy tych dwoje, co ich przyciąga. Przecież to dwa zupełnie inne światy. Dzieli ich wszystko – wartości, sposób życia, mentalność. A jednak związek kwitnie, mimo przeszkód.  

Opie – postać będąca kumulacją wszelkich możliwych nieszczęść. Traci ukochane osoby w sposób niezwykle tragiczny, a przy tym niesprawiedliwie krzywdzący. Próbuje budować swój świat na nowo, ale tylko bardziej się pogrąża. Dorównuje mu chyba tylko Otto – postać poboczna, a jednak to osoba, która na rzecz klubu poświęciła praktycznie wszystko.  
To tak po krórce, bo postaci, którym powinno poświęcić się uwagę jest o wiele, wiele więcej.

Serial może momentami zaczyna przynudzać, ale za każdym razem, gdy mam ochotę porzucić oglądanie, następuje jakiś zwrot akcji i zaczyna się dziać coś ciekawego. Oglądam więc dalej :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

"Sherlock", sezony 1-3

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 17, 2014 9 komentarze


"Sherlock"
serial
sezony 1-3









John Watson jest lekarzem wojskowym, który niedawno wrócił z wojny. Gdy poznaje genialnego detektywa - Sherlocka Holmesa zaczyna pomagać mu w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych.

Sherlock Holmes jest bohaterem na tyle sposobów już „przerabianym” - nawiązania do powieści kryminalnych Arthura Conan Doyle'a pojawiały się i w literaturze, i w kinie, teatrze, grach komputerowych, i w serialach (Dr House, nie przypomina Wam kogoś?), dlatego wydawać by się mogło, że nic świeżego w tym kontekście już nie powstanie. A jednak, brytyjska, uwspółcześniona wariacja na temat Sherlocka wybija się na tym polu. Serial w tej chwili składa się z trzech sezonów (będzie czwarty, na szczęście). Każdy sezon to trzy 1,5 godzinne odcinki. Moje pierwsze spotkanie z „Sherlockiem” było dość niefortunne. Po pierwszym sezonie serial średnio przypadł mi do gustu i trochę trwało, zanim zdecydowałam się obejrzeć resztę. Jeśli chodzi o seriale wolę gdy odcinki są krótsze, wygodniej się w ten sposób ogląda i poziom napięcia utrzymuje się na dobrym poziomie. Jednak kiedy w końcu kontynuowałam oglądanie to cóż, zakochałam się w serialu i myślę, że jest jednym z lepszych, jakie widziałam.

Sherlock i Watson to zjawiskowa para. Daleko im do przystojniaków, nie wyglądają jakby właśnie wyszli z siłowni, nie ma na czym zawiesić oka, nie mają też wzięcia u kobiet, nie przyprawiają o szybsze bicie serca – a przecież w takich postaciach wietrzy się sukces. Jednak Sherlock i Watson to połączenie tak ciekawych osobowości, intelektu i umiejętności, że bardzo szybko zdobywają nasze serca.

Sherlock - cyniczny, chłodny, diabelnie inteligentny i bystry (czym lubi się popisywać), z poczuciem humoru. Jego zmysł obserwacji, dedukcji i kojarzenia faktów po prostu szokują widza, wprawiają w osłupienie. Watson z kolei jest człowiekiem uczuciowym, skromnym, oczarowanym bystrością partnera, zdolnym do wielu poświęceń. Zwyczajny, miły gość. Stanowi idealną przeciwwagę dla oziębłego Sherlocka, a przy tym staje się jego najlepszym przyjacielem. 

Skoro akcję przeniesiono do XXI w. (ale słynny płaszcz głównego bohatera pozostał :)) mamy tu multum nowinek technicznych i eksperymentów także w kwestii montażu. Watson prowadzi bloga, bohaterzy wymieniają SMS-y, pracują w profesjonalnym laboratorium, wspomagają się Internetem. 

Tym, co jest główną zaletą serialu są silne osobowości. Oprócz wspomnianej wyżej dwójki mamy rząd naprawdę wielu innych, dobrych ról. Moim faworytem jest czarny charakter – Jim Moriarty. To fantastyczna postać, człowiek równie genialny jak Sherlock, wykorzystujący jednak swoje umiejętności w zgoła innym celu. Po prostu musicie to zobaczyć. Na uwagę zasługuje również brat Sherlocka, Mycroft. Oraz kilku innych bohaterów.

Serial polecam. Jeśli lubicie zagadki, łamigłówki i szybkie tempo, to na pewno znajdziecie tu coś dla siebie. Myślę, że drugi sezon jest najlepszy, ale wszystkie są na naprawdę wysokim poziomie.


środa, 5 lutego 2014

Eowyn Ivey: "Dziecko śniegu"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 05, 2014 11 komentarze





Autor: Eowyn Ivey
Tytuł: "Dziecko śniegu"
Wydawnictwo: Pascal
Stron: 450





W dzieciństwie urzekła mnie baśń, która w różowej książeczce, jaką dostałam od dziadków na chyba piąte urodziny, zajmowała dokładnie dwie strony. Towarzyszyła mi długo później, lubiłam do niej wracać. Opowieść o rodzeństwie, które ulepiło ze śniegu dziewczynkę, a „wiatr z północy” sprawił, że postać ożyła. Książka E. Ivey „Dziecko śniegu” odwołuje się do baśni rosyjskiej. Tam para staruszków spragniona dziecka, zupełnie jak para głównych bohaterów, którejś nocy rzeźbi śniegową dziewczynkę. Po jakimś czasie dziecko do nich wraca – prawdziwe, żywe - i spędzają razem czas. Gdy zbliża się wiosna, dziewczynka znika, ale pojawia się znów wraz z pierwszym śniegiem. Zakończenie, zależnie od wersji, bywa bardzo tragiczne.

Mój sentyment do opowieści z dzieciństwa (dołączam zdjęcie, bo książka oczywiście wciąż mi towarzyszy) sprawił, że zapragnęłam przeczytać tę książkę. To mój gwiazdkowy prezent :) Doskonale sprawdziła się na zimowy czas, gdyż opisuje mroźny świat Alaski, tak nam obcy i frapujący. Podobały mi się wstawki o tamtejszym niespiesznym trybie życia, o faunie i florze, o uprawie ziemi i wreszcie – o polowaniach na zwierzynę, zapewniających przetrwanie. Czasem te opisy stawały się monotonne i nudne, ale można się było przyzwyczaić do spokojnego tempa opowieści, do łagodnego begu wydarzeń.


Faina, śniegowe dziecko, to postać pełna rozdźwięków. Z jednej strony dajemy się uwieść magii i zaczynamy wierzyć w cuda. To, jak doskonale dziewczynka zna las, jak niemal unosi się nad ziemią, biegając po śniegu, jak uważnie tropi zwierzynę i potrafi przetrwać zupełnie sama sprawia, że wydaje się postacią na pograniczu snu i jawy. Z drugiej strony wygląda jak normalna dziewczynka i jej zagadkowe pochodzenie zdaje się mieć wytłumaczenie. Sprawia wrażenie postaci łagodnej, niewinnej, niczym nieskalanej. Ale potrafi też bez skrupułów zabić i zręcznie oprawić zwierzę. Czy Jack i Mabel zdołają odkryć kim tak naprawdę jest dziewczyna, która pokochali? Czy zdoła zrobić to czytelnik?

Książkę oceniam jako średnią. Ma swoje wady i zalety, nie do końca okazała się tym, czego się spodziewałam. Nie podobały mi się niektóre fragmenty i rozwiązania, taka trochę naiwność fabularna no i zbyt wyraźna zbieżność z przytaczaną na kartach powieści rosyjską baśnią. Niemniej, historia ma w sobie coś. Można dać jej szansę. Przyznam, że dałam się uwieść okładce.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Marek Pindral: "Chiny od góry do dołu"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lutego 03, 2014 4 komentarze




Autor: Marek Pindral
Tytuł: "Chiny od góry do dołu"
Wydawnictwo: Bernardinum
Stron: 402





Zwykle sięga się po książki podróżnicze przed planowanym wyjazdem, żeby trochę lepiej poznać zakątek świata, który chce się odwiedzić, dobrze przygotować się do wyprawy i mniej więcej upewnić co warto zobaczyć. Ja postępuję trochę na przekór i jeśli już sięgam po takie książki (rzadko, ale zdarza mi się) to interesują mnie miejsca, których – nie mam złudzeń – najprawdopodobniej nigdy nie odwiedzę. Jednym z takich krajów są Chiny i właśnie o nich podczytywałam sobie przez ostatnie dni.

Jeżeli znacie serię „Poznaj Świat” wydawnictwa Bernardinum wiecie, jak elegancko prezentują się te książki. Jeżeli nie, polecam nadrobić. Dobra marka to podstawowy wyróżnik tej edycji – książki są wydane bardzo starannie, zarówno pod względem technicznym, edytorskim, jak i merytorycznym. Przede wszystkim solidna, twarda oprawa i przyjemne, gładkie strony z połyskiem. Dużo pięknych zdjęć, dopasowanych do tekstu. W tej serii ukazały się książki zarówno podróżników cenionych, popularnych, znanych z mediów, łowców przygód, jak i debiutantów. Warunek jest jeden – aby ciekawie opowiadać o miejscach, w których się bywało.

Marek Pindral spędził w Chinach dwa lata. Pokusił się na ten spontaniczny wyjazd, można by powiedzieć, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wiedział, że jest to kraj całkowicie odmienny od naszego. Miał świadomość zawiłości tamtejszego języka. Znał ekstrawagancką kuchnię. Orientował się w trudnej sytuacji politycznej. I ta odległość... A jednak przyjął ofertę pracy i wyjechał by nauczać tam języka angielskiego. Początki nie był proste, ale studenci szybko pokochali nowego profesora.

Książka Pindrala to taki trochę pamiętnik, trochę zbiór ciekawostek i opowieści, trochę notatnik z podróży. Podzielono ją tematycznie na kilka części – znajdziemy tu m.in. rozdziały o chińskich studentach, o regularnych trzęsieniach ziemi, kuchni, rytuałach pogrzebowych, polityce... Ale wszystkie te zagadnienia troszkę wymiksowano, wzbogacono o luźne dygresje i anegdoty. Nie jest to typowy przewodnik – autor nie kieruje go do przyszłych turystów, nie sugeruje co powinni włożyć do plecaka ani na jakie wycieczki skusić się najlepiej. Choć oczywiście zdaje relacje ze swoich wypraw, podziwia tamtejsze atrakcje (bardzo drogie, nawiasem mówiąc). Dużo ciekawych informacji można z tej pozycji wynieść – o codzienności mieszkańców, o ich kulturze, sposobie bycia, tradycji i przyzwyczajeniach. O tym, że Chińczycy mają bardzo wysokie mniemanie o sobie i swoim kraju. O tym, że potrafią „przerobić” na jedzenie wszystko – począwszy od psa czy kota, skończywszy na poczwarkach motyli. Boja się... jeść nożem i widelcem. Pijają herbatę z mlekiem, masłem i solą. Polskę kojarzą m.in. z filmem „Vinci” Machulskiego. Młodzi żyją pod wielką presją – szkoła, nauka, egzaminy – boją się zawieść rodziców, stąd duże fale samobójstw. Potrzeba wiele cierpliwości i otwartości, by zaakceptować wszystko, co się w Chinach dzieje.

Książka oczywiście nie wyczerpuje tematu. Wiele tu pominięto, wiele tylko zasygnalizowano. Można ją czytać od deski do deski, można wyrywkowo. Są lepsze momenty, są też fragmenty nudniejsze. Jeżeli ktoś interesuje się tym krajem, będzie na pewno potrzebował innych pozycji, by uzupełnić i wzbogacić swoją wiedzę. Jeżeli ktoś szuka dobrej rozrywki, może ze spokojem sięgnąć po tę opowieść.
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon