poniedziałek, 18 lipca 2016

Eve Chase: "Tajemnica Black Rabbit Hall"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lipca 18, 2016 2 komentarze


 
Eve Chase: "Tajemnica Black Rabbit Hall"
Świat Książki
432 str.



Pierwszym, co przyciągnęło mnie do tego tytułu, była niesamowita okładka, oddająca klimat całej powieści – zagadkowa, mroczna, pełna szczegółów. „Tajemnica Black Rabbit Hall” to historia dziejąca się na dwóch płaszczyznach czasowych. Najważniejsza z nich to przeszłość: druga połowa XX wieku. To wtedy Black Rabbit Hall, nieco zapuszczoną kornwalijską posiadłość, zamieszkuje rodzina Altonów. W jej skład wchodzą zakochani w sobie do szaleństwa rodzice i czwórka dzieci: bliźniaki Amber i Toby, Kitty oraz Barney. To miejsce ich letnich wycieczek, odskocznia od życia w Londynie. Ale jak to w takich historiach bywa, cieniem na ich beztrosce kładzie się tragiczna śmierć matki. Od tej pory wszystko się zmienia: dzieci tracą radość życia, a nowe porządki nie zawsze są po ich myśli. Wspomnienie ukochanej matki jest silne, nie zatrze go nawet pojawienie się kandydatki na macochę. Więź między Altonami jest silna, ale dzieci dorastają. Nowe okoliczności, nowe postacie wkraczające na scenę, małe sekrety i większe tajemnice – to wszystko nieuchronnie prowadzi do kolejnej katastrofy. 

Równolegle przenosimy się o trzy dekady później – poznajemy uroczą Lornę, planującą własny ślub. Młoda kobieta trafia do Black Rabbit Hall – zdawałoby się – przez przypadek. Wkrótce okazuje się, że sprowadziło ją tam przeznaczenie, a ona sama ma więcej wspólnego z tą posiadłością, niż ośmielałaby się sądzić.

Książka, jak już wspomniałam, ma tajemniczy, mroczny klimat, a przy tym jest delikatna, pełna tkliwości. Opowieść bardzo przypadła mi do gustu, zżyłam się z bohaterami, z kolejami ich losu, z zapartym tchem śledziłam rozwój wypadków i między wierszami doszukiwałam się powiązań pomiędzy obiema historiami. Książka ma w sobie to „coś”, zatrzymuje, przykuwa uwagę. Autorka dawkuje nam informacje stopniowo, wzmagając napięcie. Na kartach tej historii można odnaleźć coś magicznego, można zatęsknić za opuszczoną rezydencją, która dziczeje, zachowując sekrety sprzed lat. Podobała mi się beztroska życia na wsi młodych bohaterów, relacje jakie były między rodzeństwem, czas, który spędzali razem. Rodzina jak z obrazka, dotknięta tragedią, nie rozpada się – ich więzy są zbyt silne, chcą być razem, mają w sobie oparcie. To coś pięknego. Nawet jeśli upływające miesiące niosą ze sobą sprawy tak trudne jak dojrzewanie czy zazdrość – Black Rabbit Hal wciąż jest miejscem, które przypomina im, kim są. I do którego po latach trafi Lorna – to miejsce podziała również na nią, wyzwoli wielkie zmiany w jej życiu.

Sięgając po ten tytuł nie spodziewałam się jakiejś ponadprzeciętnej, powalającej na kolana lektury. Szukałam rozrywki, emocji, i właśnie to znalazłam. 

Książka stworzona dla miłośników powieści obyczajowych, powieści gotyckich, sag rodzinnych osnutych mgiełką tajemnicy, opowieści o zakazanych miłościach i rodzinnych dramatach. Polecam.

wtorek, 12 lipca 2016

„Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”

Autor: Po drugiej stronie... dnia lipca 12, 2016 2 komentarze


Mary Ann Shaffer,  Annie Barrows:
„Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”
Wydawnictwo Świat Książki
256 str.


„Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” – znacie może dłuższy tytuł niż ten? Książka dwóch autorek: Mary Ann Shaffer i jej siostrzenicy, Annie Barrows, od razu przykuwa uwagę tym tajemniczym nagłówkiem. Czym jest placek z kartoflanych obierek i jaki udział w powstaniu książkowego koła może mieć taki nietypowy deser? Jeżeli jesteście ciekawi, nie pozostaje nic innego, jak zabrać się do lektury.
Akcja książki dzieje się w 1946 r., tuż po wojnie. Juliet jest młodą pisarką, która dotąd publikowała zabawne felietony w czasopiśmie. Czytelnicy tak bardzo pokochali jej fikcyjną bohaterkę, że zebrane utwory wyszły w formie książkowej i zyskały wielką popularność. Pisarka podróżuje po Anglii, promując książkę i szukając tematu na nową. Przypadkowo znajduje temat w liście od nieznajomego – mieszkaniec małej wyspy Guernsey odnajduje jej adres w książce, którą kiedyś musiała sprzedać. Tak nawiązuje się znajomość, która wkrótce sprowadza Juliet na wyspę. Pisarka dowiaduje się o istnieniu Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, wkrótce korespondując z wieloma jej członkami (a nietuzinkowe to postacie, o tak!). Smutne i gorzkie czasy, w których przyszło im żyć, rozświetla wymiana wspomnień, doświadczeń, anegdot. Wyspa została bardzo dotknięta okupacją, ale jej mieszkańcy pozostali ufni i serdeczni. Juliet jest coraz bardziej związana z korespondencyjnymi przyjaciółmi, więc bez wahania przyjmuje ich zaproszenie i wyrusza w podróż, która odmieni jej życie.
Pamiętacie klimat takich powieści jak „Ania z Zielonego Wzgórza”? Ja się wychowałam na książkach Lucy Maud Montgomery i bardzo lubiłam specyfikę jej języka, sposób snucia historii, tworzenie bohaterów i ich ogląd na świat. Jeśli wracacie z sentymentem do takich tytułów, „Stowarzyszenie…” jest strzałem w dziesiątkę. To książka, która obudziła we mnie wiele wspomnień i tęsknot, a przy tym w całym tym biegu życia pozwoliła na chwilę refleksji i zadumy. Warto od czasu do czasu oderwać się od tych wszystkich książek z wartką akcją, gdzie nowinki techniczne i dialogi grają pierwsze skrzypce. Ta książka jest zupełnie inna. Przede wszystkim przypomina nam te czasy, gdy ludzie dużo ze sobą korespondowali, gdzie listy stanowiły cenne pamiątki i pozwalały na wymianę wszelkich myśli. Książka ma charakter epistolarny – w całości napisana jest za pomocą listów, które naprzemiennie wysyłane są przez Juliet, jej bliskich i mieszkańców wyspy. Potrzeba chwili, by przyzwyczaić się do takiej narracji i rzeczywiście nie każdemu może ona przypaść do gustu, ale dla mnie była po prostu magiczna. Dzięki tym listom możemy odkryć największe sekrety bohaterów, ich najintymniejsze sekrety, możemy czytać między wierszami. Warto!
Książka niezwykle mi się podobała. Jest ciepła, mimo trudnych tematów, jakie porusza – wojna, okupacja, utrata bliskich i uczucia, które nie zawsze są dobrze lokowane. Może ze współczesnego punktu widzenia bohaterowie wydają się naiwni, niedzisiejsi, bardzo prości, jednak nie sposób ich nie lubić, nie sposób oderwać się od śledzenia ich historii. Są serdeczni, życzliwi, bardzo ze sobą zżyci. Aż tęskno do takich ludzi, chciałoby się stać częścią tej małej społeczności. Z czystym sumieniem mogę polecić ten tytuł. Nie pożałujecie.

środa, 6 lipca 2016

Christoph Marzi: "Heaven. Miasto elfów"

Autor: Po drugiej stronie... dnia lipca 06, 2016 2 komentarze




Christoph Marzi: "Heaven. Miasto elfów"
Wydawnictwo Muza
336 str.



Londyn nocą. Miasto, nad którym brakuje kawałka nieba. David, chłopak który dostarcza klientom księgarni cenne książki, rozpoczyna kolejną wędrówkę po dachach wieżowców. Spokojny spacer burzy jednak widok dziewczyny, która błaga o pomoc. Twierdzi, że ją napadnięto, że właśnie wycięto jej serce. Historia wydaje się nieprawdopodobna, bo przecież dziewczyna oddycha. Zszokowany chłopak postanawia pomóc pięknej Heaven i zabrać ją do siebie. Ich śladem kroczy oprawca dziewczyny i jego asystent,  Łachmaniarz. David i Heaven zrobią wszystko, by rozwikłać tajemnicę natury dziewczyny – dlaczego została zaatakowana, i jak udało jej się przeżyć, choć serce już nie bije w jej piersi. Wrogowie jednak są coraz bliżej, a dziewczyna jest ich najważniejszym celem.

Historia na pierwszy rzut oka wydaje się niesamowita i mnie też bardzo zaciekawiła. Pierwsze rozdziały jednak są rozczarowujące – książkę napisano drętwym językiem, a szczególnie dialogi pozostawiają wiele do życzenia, są kompletnie nietrafione, irytujące, kiczowate. Na początku bardzo mało wiemy o głównych bohaterach i samym mieście – pojawiają się urywane informacje, które dopiero później uda się zebrać w logiczną całość. Historia „żyje” głównie jednym wydarzeniem: wycięciem serca, i na każdej stronie po kilka razy bohaterowie powtarzają, co się właśnie stało – tak jakby czytelnik wciąż jego nie przyswoił. Miałam ochotę odłożyć lekturę, ale nie poddałam się i bardzo dobrze, bo potem powieść się rozkręca. Dowiadujemy się coraz więcej o Heaven, która nie jest zwykłą dziewczyną, poznajemy historię jej matki, w to wszystko wplata się zainteresowanie astronomią i dziwnym zjawiskiem braku kawałka nieba. Heaven urodziła się w dniu, kiedy kawałek nieba trafił z powrotem na nieboskłon, ale nie w całości. Część nadal zieje pustką. Czy ma to związek z jej sercem?


David też jest szczególnym chłopcem: opuścił dom rodzinny, bo czuł się tam jak w klatce, żyje samotnie, pełen wątpliwości i wyrzutów sumienia. Przy Heaven odzyskuje spokój, zaczyna mu zależeć na dziewczynie, i choć wydarzenia, których są świadkiem, wydają się nieprawdopodobne, wspólna walka o przetrwanie bardzo ich łączy.

Książka rozgrywa się współcześnie, ale Christoph Marzi tworzy specyficzny klimat, tak że mamy wrażenie, jakby historia wydarzyła się kilkaset lat temu. Mamy przed sobą baśniową opowieść, z elementami urban fantasy, która choć opowiada o zwykłych nastolatkach, pod koniec daje nam zupełnie inny obraz rzeczywistości. Dużym plusem książki jest zakończenie, które - można powiedzieć – ratuje całość. Jest interesujące, zupełnie nowe, wprowadza element zaskoczenia. Książkę oceniam raczej słabo, gdzieś pośrodku skali, ale dzięki końcowym rozdziałom ta nota rośnie.
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon