Autor: Elizabeth Strout
Tytuł: "Okruchy codzienności"
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 344
Szczególna książka. Z
jednej strony wygląda trochę jak zbiór opowiadań – kilka
historii mieszkańców małego miasteczka, pozornie ze sobą
niezwiązanych. Każdy rozdział to inna opowieść, inny bohater,
jakaś pojedyncza scena, fragment czyjegoś życia. Nim zdążymy się
zakotwiczyć, wciągnąć w historię – ona już przemija,
odchodzi, dając miejsca nowej. Ale jest coś, co spaja wszystkie te
obrazki, a raczej ktoś. To Olive Kitteridge – starsza, arogancka i
surowa kobieta, była nauczycielka. W niektórych opowiadaniach
wspomniana jest tylko okazjonalnie, z nazwiska, jej postać nie
odgrywa większej roli; w innych poznajemy ją bliżej, oczami
aktualnych bohaterów. Są i rozdziały poświęcone tylko jej –
opisują relacje z mężem i jedynym synem, późniejszą chorobę
tego pierwszego i perypetie małżeńskie tego drugiego. „Okruchy
codzienności” przypominają mi klimatem trochę „Trafny wybór”
J.K. Rowling. Małomiasteczkowe środowisko, gdzie wszyscy o
wszystkim wiedzą, a jednak każda rodzina chowa jakieś trupy w
szafie. Co prawda, powieść E. Strout nie jest tak mroczna i
diaboliczna, jednak autorka tka swoją opowieść podobnie: sennie,
niespiesznie, z wielkim talentem malując kolejne portrety. Jej styl
kojarzy mi się jeszcze z noblistką Alice Munro (jednak przez jej
opowiadania póki co nie udało mi się przejść, odłożyłam
znudzona). Właściwie trzeba lubić taką technikę, w przeciwnym
razie powieść może szybko nas znużyć. Nie ma w niej sensacyjnych
zwrotów akcji, gwałtownych uniesień i nieprzewidzianych rozwiązań.
Miasteczko żyje swoim rytmem. Albo mu się poddamy, albo nie.
Chociaż właściwie
czytało mi się te książkę niełatwo, nie sposób docenić
kunsztu autorki. Tego, jak znakomicie potrafi opowiadać, jak
różnobarwne postaci stworzyła, a przy tym wplotła w te kilka
odrębnych historii pierwiastki wspólne. Narracja jest
trzecioosobowa, chłodna, introwertyczna. Emocje są pochowane między
wersami – nie jesteśmy nimi zalewani, raczej się ich domyślamy,
wyłapujemy z drobnych gestów. I to właśnie najbardziej uderza –
jak w tym cichym, sennym świecie aż kipi od emocji bardzo
skrajnych, jak namiętność, zawód, niespełnienie, wzlot i upadek
– tak skrzętnie ukrywanych. Autorka jest świetnym psychologiem –
doskonale wczuwa się w swoje postacie, rysuje je bezbłędnie. To
podwyższa moją końcową ocenę. Konstrukcyjnie książce nie można
nic zarzucić. Nie każdemu się spodoba (może się ciągnąc i
nudzić) i ja sama zaliczam ją do „średniaków”, jednak jestem
pełna podziwu dla talentu Strout.W końcu Pulitzera 2009 nie przyznano jej byle za co :)
3 komentarze:
Intrygująca. Myślę, że była by to dobra lektura dla mnie.
Piękna i zachęcająca recenzja
Ogólnie rzecz biorąc boję się książek nagradzanych nagrodami bo często się na nich zawodzę. Ale recenzja naprawdę imponująca, nie wiem czy jeżeli nie będe miała możliwości to nie sięgnę ;)
Prześlij komentarz