wtorek, 12 sierpnia 2014
Maggie Stiefvater: "Wyścig śmierci"
Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Wyścig śmierci"
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 496
Zaczęłam czytać „Wyścig śmierci” i byłam rozczarowana. Autorkę znam z „Drżenia” (które bardzo lubię – tzn. pierwszą część trylogii, bo później już było coraz gorzej) i „Lamentu” (który nie przypadł mi do gustu. Opis „Wyścigu…” skojarzył mi się trochę z „Igrzyskami śmierci”. Śmiertelny konkurs, gdzie zwycięzca może być tylko jeden. Jednak notatka nie do końca jest trafna, bo sam wyścig to zaledwie kilka ostatnich stron książki. Opowieść jest o czymś zgoła innym, i w miarę jak się w niej zanurzałam, przekonywałam się do tej historii, zmieniłam zdanie. Kolejny raz jestem oczarowana
Przede wszystkim – konie wodne, mityczne Each Uisce. Stworzenia wyrastają na kartach tej powieści bez konkretnego objaśnienia, czym są. Stopniowo poznajemy ich naturę, ich piękno a także grozę, ale brakowało mi takiego wprowadzenia już od pierwszych stron.
Zgodnie z legendami Each uisce to mityczny szkocki duch wodny, podobny do Kelpie. Te drugie to demony wodne, mogące przybierać różne kształty – porywają nieszczęśników do rzek i jezior, gdzie rozpruwają ich ciała. Przyjmuje się, że potwór zamieszkujący Loch Ness to kelpie, która upodobała sobie postać morskiego węża. Z kolei konie wodne żyją w morzach, przybierając na lądzie postać przystojnego mężczyzny. Maggie Stiefvater, jak sama przyznaje w zakończeniu, jest bardzo ubawiona tą częścią legendy. Jej konie wodne czerpią z podań, ale zostały „przerysowane” na potrzeby powieści. To piękne, dzikie stworzenia, wychodzące jesienią na brzeg wyspy – są większe, silniejsze i szybsze od typowych koni. Ludzie łapią je i oswajają, by startować w wyścigu. Jednak to bardzo niebezpieczne – konie odczuwają zew, morze je przywołuje – potrafią porwać jeźdźca na dno, potrafią zabić. To jednak nie odstrasza śmiałków – doroczny Wyścig Skorpiona cieszy się popularnością i nie brak chętnych aby dosiąść te groźne, legendarne stworzenia.
(źródło zdjęcia - Wkipedia)
Puck i Sean zmierzą się w tym wyścigu. Dla niej wygrana oznacza uratowanie domu i rodziny. Dla niego, czterokrotnego zwycięzcy, to szansa na zdobycie tego, czego najbardziej pragnie. Będą rywalizować wraz z innymi, choć wygrać może tylko jedno. To gra na śmierć i życie, niebezpieczny wyścig na nieokiełznanych stworzeniach. Jednak oboje upatrują w nim jedynej szansy…
Powieść płynie bardzo spokojnie. Naprzemiennie pojawia się narracja pierwszoosobowa – raz w rolę narratora wciela się Puck, raz Sean. To sprawia, że ogromnie polubiłam ich dwoje. Oboje stają się naszymi faworytami i trudno rozstrzygnąć, komu bardziej należy się zwycięstwo. Dodatkowo, między młodymi rodzi się uczucie. Jest ono jednak tak delikatne, tylko sugerowane, że nie zakłóca historii, jest tylko jednym z jej elementów, nie przebija się na pierwszy plan. Powiedziałabym, że jest dojrzałe, pokazane zupełnie inaczej niż w większości książek młodzieżowych. Ale zepchnięcie historii miłosnej na bok ma przede wszystkim taką zaletę, że dzięki temu ważniejsze stają się… konie.
To, jak mogą zżyć się z człowiekiem. Jak rozumieją, odczuwają i okazują swoje przywiązanie. To, jak ważne mogą się stać, jak silnym uczuciem można je obdarzyć. Są pomocą, wsparciem, dodają otuchy. Pozwalają zapełnić pustkę. Wspierają. Bywają groźne, niebezpieczne, żądne krwi. Ich natura bywa nieobliczalna, a jednak nie sposób odmówić im piękna. Dają poczucie wolności – kiedy dosiada się takiego konia, czy to zwykłego, czy wodnego, człowiek przenosi się w inny wymiar, doświadcza niesamowitych stanów. Ciężko to z czymkolwiek porównać. Całkowicie mnie urzekły :) Z kart tej opowieści przebija ogromny szacunek i ciepło w stronę tych stworzeń.
Podoba mi się klimat „Wyścigu śmierci”. Podoba mi się to, że akcja płynie wolno, a autorka skupia się raczej na przeżyciach i doświadczeniach swoich bohaterów. Lubię taki sposób budowania opowieści, choć wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu. Bałam się tej książki, ale jestem zadowolona. Żałuję, że już skończyłam ją czytać, żałuję, że opuściłam magiczną wyspę Thisby. Końcowa scena… Nie można chyba było sobie wymarzyć lepszej :)
Jak najbardziej polecam.
Categories
książka,
M. Stiefvater,
młodzieżowa,
Wilga
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
8 komentarze:
Jestem totalnie zakochana w tej książce. Przy końcowej scenie autentycznie się popłakałam, tak mnie poruszuła (a do płaczek nadksiążkowych nie należę!). Na dodatek bardzo zżyłam się z bohaterami, więc to rozstanie było bolesne.
Uwielbiam tę książkę i nie wiem czy to kiedykolwiek się zmieni ;)
Buziaki!
Cupcake. z Bujając w obłokach książki czytamy
Lubię tę autorkę i chociaż raz mnie rozczarowała... to na pewno się skuszę, jak tylko nadarzy się okazja!
Muszę to w końcu przeczytać! "Drżenie" czytałam już dość dawno, więc i do niego mogłabym powrócić ;)
Nie znam ani książki ani autorki. Właśnie skończyłam dziś czytać swoją pierwszą powieść Kinga Dallas'63. Nie sądziłam, że aż tak mi się spodoba :)
Konie wodne? Mityczny szkocki duch wodny? Ale mnie zainteresowałaś, uwielbiam takie mityczne stworzenia i nawiązania do legend, mitów, baśni itp. :)
nie czytałam, ale bardzo chętnie przeczytam ! ! !:)
Mam na półce, ale póki co dojrzewam do lektury :)
Mi też na początku było trochę trudno się wczytać, ale później było coraz lepiej. Najbardziej podobały mi się te konie, ale i całości utworu niczego nie brak. ;)
Prześlij komentarz