Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu takie książki jak „Księga wewnętrznego piękna” nie miały większej racji bytu, nie były potrzebne, a teraz wyrastają jak grzyby po deszczu. Czym to jest spowodowane? Świat przyspiesza, i nic nie zapowiada, by miało to się zmienić. Pogoń za karierą i dobrobytem, szczególne widać to w takich większych miastach jak moje. Osobiście nigdy nie mogłam stać się częścią tego tłumu, przerażało mnie to, zawsze wolałam trzymać się z boku, ale wielu ludzi ulega tej presji i traci siebie. Właśnie dla nich kierowane są podobne poradniki – by zrozumieć, co się w życiu liczy, by nie zwariować, by na powrót odnaleźć siebie i ukojenie.
Książka, jak to tytuł zapowiada, musi być pięknie wydana, gdyż skupia się właśnie na takim pięknie wewnętrznym i na otaczaniu się pięknymi przedmiotami i rytuałami na co dzień. To pomaga, bo z o ile lepszym nastawieniem zaczynamy dzień, gdy budzimy się w ładnym miejscu, otoczeni zapachem uspokajających olejków. Małe rzeczy tak naprawdę, często błahe drobnostki – potrafią zmienić nasze postrzeganie świata. Autorka, Laurey Simmons jest uznaną, brytyjską wizażystką, a jej mąż jest nauczycielem medytacji. Ja wciąż nie mogę przekonać się do tych technik: medytacja, coaching, wewnętrzne ja… Mam inne sposoby na rozluźnienie siebie, ale rozumiem, że każdemu potrzebne jest co innego – książka zaś pokazuje drogę osobom, które taką tematyką się interesują i odnajdują się w tym. Szczerze, wielokrotnie już słyszałam o historiach ludzi, którzy rzucali wszystko i ruszali w podróż po Indiach, by uczyć się medytacji od mistrzów, ale jakoś sama nie wierzę, że mogłabym w tym znaleźć swoje powołanie. Choć nie da się ukryć, że tacy ludzie są niezwykle inspirujący, wydają się szczęśliwi i faktycznie w kontakcie z wewnętrznym „ja”. A Wy co myślicie o podobnych praktykach?
Książka jest bardzo fajnym pomysłem na prezent, dla kogoś kto interesuje się światem makijażu, kamieni i olejków przede wszystkim, ale nie tylko. Zawiera piękne, nastrojowe ilustracje, utrzymane w klimacie okładki. Można ją czytać fragmentami, w zależności od tego, czego w danej chwili szukamy. Opisuje filozofię medytacji, ale również konkretne rytuały, sposób ich wykonania i działanie. W środku też pachnie pięknie😊
Na moim zdjęciu widzicie też perfumy marki Evaflor Paris. Ponieważ mówię dziś o pięknie i zapachach, postanowiłam też nakreślić kilka słów o tym intrygującym flakonie. Jakiś czas temu otrzymałam do testów zapach Je T’Aime Eau Supreme Evaflor Paris.
Najpierw kilka słów producenta na temat samego zapachu:
Je T’Aime Eau Supreme Evaflor Paris podkreśli Twój osobisty, naturalny urok. Harmoniczny dobór słodkich i owocowych zapachów. Pozwól im, by Cię uwiodły. Nuty zapachowe damskich perfum EDP Je T’Aime Eau Supreme Evaflor Paris:
nuty głowy: mandarynka, pomarańcza, bergamotka;
nuty serca: jaśmin, pomarańcza blossom, ylang-ylang, róża, tuberoza;
nuty bazy: nuty drzewne, wanilia, piżmo.
Co rzuciło mi się w oczy jako pierwsze po wyjęciu flakonu z opakowania, to śliczna nakrętka w kształcie prezentu, zwieńczona srebrną wstążką. Możecie zobaczyć to na jednym ze zdjęć. Naprawdę ładnie się to prezentuje, dzięki czemu podoba się zarówno mnie, jaki byłoby fajną opcją na prezent dla kogoś bliskiego. Zapach jest bardzo delikatny, przyjemny, kupił mnie od razu. Jest kwiatowy, wyczuwam w nim też słodycz owoców. Długo utrzymuje się na skórze i towarzyszy mi w ciągu dnia. Aplikacja bardzo prosta, flakon jest wygodny w obsłudze, dobrze trzyma się go w dłoni, zatyczka też jest łatwa do zdejmowania/nakładania. Mój flakon ma całkiem optymalną pojemność 100ml i myślę, że starczy na kilka dobrych miesięcy, jeśli nie dłużej. Jest przezroczysty, więc bez problemu można obserwować, ile perfum jeszcze nam zostało. Słowem, jestem bardzo zadowolona z perfum tej marki 😊
0 komentarze:
Prześlij komentarz