Wspominałam już o książce „Sześć Cztery”, gdy zaczynałam ją czytać, i dziś mogę ją już z czystym sumieniem polecić, gdyż jestem już po lekturze tego prawie 800-stronnicowego thrillera.
Nakreślając tak na szybko fabułę, bohaterem powieści jest Mikami, szef Biura Prasowego, pracujący niegdyś w dochodzeniówce, który musi zmierzyć się zarówno z osobistym dramatem – jego córka zaginęła i nie daje znaku życia, jak i zawodowymi trudnościami – po latach wraca sprawa porwania i morderstwa dziewczynki, nad którą też niegdyś pracował, na jak wychodzą nowe fakty, a narastający konflikt z prasą wcale nie ułatwia mu prywatnego śledztwa w tej kwestii.
W książce bardzo da się wyczuć japoński, niespieszny klimat i trochę inne podejście do życia niż nasze. Mało jest tu o emocjach i uczuciach, raczej stawia się na suche fakty i działanie. Dużo jest opisów prostych czynności, niby mało się dziele, a chwilę później uderza do nas sens wcześniejszych scen. Porównania z „Millenium” Larssona nie są przypadkowe, i tutaj również trzeba nastawić się na przydługie opisy - nie są one jednak wcale niepotrzebne, są częścią tej historii, określają ją. Książka nie jest typowym kryminałem śledczym, z mnóstwem niuansów detektywistycznej pracy. Bardziej skupia się na relacjach prasa-policja, na samym systemie japońskiej policji, na zależnościach i próbach wypracowania metod pracy, które wszystkim przynosiłyby zyski. W ciekawy sposób jesteśmy wciągnięci zarówno w tragiczną sprawę sprzed lat, jak i przyglądamy się nowemu porwaniu, i łączących je szczegółach. Mikami to człowiek, którego od razu można polubić, doceniając jego trud wkładany w pracę, pasję i oddanie, próbę wypracowania kompromisów. Przez długi czas wydaje się, że to jedyny człowiek, któremu zależy na dotarciu do prawdy i odnalezieniu winnych. Przy okazji wychodzi na jaw, że policja wcale nie ma czystych rąk.
0 komentarze:
Prześlij komentarz