Dawno ne było włosowych wpisów, gdyż mam wrażenie że moja
pielęgnacja utknęła. To znaczy wciąż staram się dbać o włosy, ale póki
co nie zauważam realnych popraw i to mnie trochę dołuje.
Co się więc działo w listopadzie i grudniu?
Przede wszystkim szampon Serboradin oraz łykanie kapsułek z żelazem Chela-Ferr ograniczyły troszkę wypadanie włosów.
Wciąż lecą, ale - co obserwuję zwłaszcza przy myciu - jest to
zdecydowanie mniejsza ilość. Mimo wszystko ciągle mam wrażenie, że
włosów wypada za dużo i muszę pomyśleć nad innymi sposobami poradzenia
sobie z tym problemem.
Moje włosy w
zdjęciach z tej notki to przekrój przez ostatnie 3 miesiące. Nie widzę
większej różnicy. Taka dziwna zależność - mam wrażenie, że na fotkach
prezentują się lepiej niż w rzeczywistości. W realu wciąż zmagam się
z puszeniem, nie potrafię dociążyć włosów. Zdjęcia przedstawiają stan
zaraz po umyciu i wysuszeniu suszarką. Stąd jeszcze lekko wilgotne końce
;) W okresie jesienno-zimowym włosy szybciej się przetłuszczają, myłam
je co 2-3 dni. Końce zaczynają się wywijać i falować, ale nie
przeszkadza mi to. Prostownicy wciąż używam tylko do wygładzenia pasm z
przodu, tuż przy twarzy, inaczej nie daję rady :P Włosy chyba troszkę urosły, ale nie jakoś oszałamiająco :) Zmieniam miejsce zamieszkania, a warszawska twarda woda niestety im nie służy, będę musiała coś wymyślić. Mogłabym
się pewnie pobawić i postylizować je trochę, zakręcić, ale póki co nie
mam do tego w ogóle głowy. Może polecicie jakieś produkty?
(Powyżej na zdj. - stan włosów na chwilę obecną).
niedziela, 28 grudnia 2014
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Więzień labiryntu, Rzeźnia numer pięć i inne
Zaległości,
zaległości, a ja nie mam czasu pisać, tak dużo się dzieje w moim
życiu prywatnym (i wcale nie chodzi o świąteczną gorączkę).
Po
krótce więc, co ostatnio ciekawego przeczytałam.
Autor:
James Dashner
Tytuł:
„Więzień labiryntu”.Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Najpierw
film, potem książka, niestety w moim przypadku miała miejsce ta
nieszczęśliwa kolejność. W związku z tym film nawet mi się
podobał, a książka już mniej – chyba dlatego, że zniknął
całkowicie element zaskoczenia, a nawet nudziło mnie czytanie o
czymś, co już doskonale znałam. Oczywiście film różni się od
książki, jednak chyba zdecydowanie wygrywa u mnie pierwsze wrażenie
– w związku z tym filmowe rozwiązania były dla mnie dynamiczne,
a te książkowe wydawały mi się nie do końca trafione. Wiem
jednak, że wśród znajomych, którzy najpierw czytali książkę,
wszystko jest na odwrót. To znaczy film odbierają jako klapę, a
książkę oceniają jako genialną. W każdym razie – historia
grupy chłopców uwięzionych w Strefie, otoczonej przez mroczny
labirynt, bardzo mi się podobała. Sięgnę po kolejne tomy. I
postaram się to zrobić zanim je zekranizują :)
Autor:
Kurt Vonnegut
Tytuł:
„Rzeźnia numer pięć”Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Stron: 180
Żałuję,
że tak późno, choć do twórczości Vonneguta przymierzałam się
już długo. Nigdy nie pociągały mnie książki o tematyce
wojennej, jednak to co tutaj zrobił ze mną autor... Z całą
pewnością mogę zapewnić, że dawno nie czytałam tak dobrej
książki. Naładowana emocjami, choć tak niepozorna wizualnie.
Każde słowo, każde zdanie, potrafią nieść ze sobą taki
ładunek, potrafią wzruszyć, przeszyć na wylot, nawet zranić.
Vonnegut w swojej prozie prowokuje czytelnika, jest bezkompromisowy i
do bólu szczery. Pisze o własnych doświadczeniach wojennych i nie
boi się ubrać w słowa zła absolutnego. A przy tym miesza gatunki,
sprawiając że jego opowieść można odbierać na kilku poziomach.
Czy to sci-fi? Czy dramat psychologiczny? Uwielbiam jego sposób
pisania, uwielbiam ukryte znaczenia jego słów. Nie mogłam się
powstrzymać i dorzucam zdjęcie fragmentu :)
Autor:
Konrad Górski
Tytuł: „Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich”
Wydawnictwo:
Państwowe Wydawnictwo NaukoweTytuł: „Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich”
Stron: 304
To
książka naprawdę dla koneserów – ma swoje lata. Z racji tego,
że edytorstwem się obecnie interesuję, a nawet je studiuję,
musiałam sięgnąć. Konrad Górski jest tak właściwie ojcem
polskiego edytorstwa, więc nie wypada nie znać tej pozycji, jeśli
tematyka edycji tekstu jest komuś bliska. Jednak materiał powstawał
w latach 70. a przykłady odnoszą się np. do edycji „Pana
Tadeusza” Mickiewicza, więc w pełni rozumiem, jeśli kogoś ta
pozycja po prostu wynudzi. Ale, jak mówię, z szacunku dla tradycji
warto przejrzeć – chociaż wiele z założeń Góreckiego to już
przeszłość, wiele obserwacji jest aktualnych także i dzisiaj.
Poza tym można prześledzić jak to wszystko się zaczęło ;)
Tytuł:
„Typografia od podstaw. Projekty z klasą"
Wydawnictwo:
HelionStron: 240
To
bardzo cieniutka, ale atrakcyjna wizualnie książeczka. Kolejna z
serii „o edytorstwie i typografii słów kilka”. Właściwie
dobra zarówno na początek przygody, jak i służąca jako
uzupełnienie czy powtórzenie wiadomości. Poradnik skierowany do
osób zainteresowanych DTP – obróbką tekstu, programami do
składu, układem tekstu i przykładami dobrej kompozycji. Dużo
konkretnych porad – skróty klawiszowe, instrukcje obsługi,
ćwiczenia i zadania. Jak wybrać odpowiednią czcionkę, co zrobić
by tekst był czytelny i jak go uatrakcyjnić? Pozycja może nie
idealna – z racji na niewielką objętość – ale pełna
konkretów i napisana w sposób zrozumiały. Autorka obrazuje
opisywane sposoby doboru czcionek, nagłówków, wyróżnień.
Pokazuje też błędy, daje dużo przykładów. Dla zainteresowanych
tematyką jak najbardziej dobra na start :)
środa, 17 grudnia 2014
"Sons of Anarchy", sezony 6-7
"Sons of Anarchy"
serial
sezony 6-7
Finał „Synów
Anarchii” za mną. Kiedy zestawię pierwsze odcinki z ostatnimi, widać wielki progres zarówno w kreacjach bohaterów, jak i w
konstrukcji odcinków. Te zmiany mają różne odcienie, najczęściej mroczne i deprymujące.
Bohaterowie zmieniali się, dojrzewali, poziom brutalności
nieustannie wzrastał. To, co w pierwszym sezonie jeszcze szokowało i wzbudzało
sprzeciw, w ostatnim stawało się normą. Jax się znieczulił
– przemoc i zemsta stały się motorem napędowym jego działań. To chyba śmierć
Tary była takim ostatnim gwoździem do trumny. Po niej zatracił się w bólu, i aby się z niego wyrwać, widział już tylko jedno rozwiązanie. Chociaż w duchu nie mogłam
często pojąć jego zachowań, chociaż nie chciałam ich akceptować, widać było
wyraźnie, że to jedyne słuszne podejście dla
członków gangu motocyklowego. Jax
nie był złym człowiekiem, ale
środowisko w którym wyrósł, ukształtowało go w taki, a nie inny sposób. By tam
przeżyć, by dowodzić grupie, musiał wziąć na siebie ogromną odpowiedzialność. Liczył się z nią, wiedział na co się pisze. Zdecydował
się, że tak właśnie chce żyć. Ale przy
tym miał świadomość, że są inne drogi. Zadbał o lepszą
przyszłość dla własnych dzieci.
Ostatnie epizody seriali
to niezwykle trudne momenty. Jak zamknąć
historię i zrobić to z klasą? Jak
nie zawieść fanów, a przy tym uniknąć pokusy kontynuacji? W tym wypadku
zdecydowano się na mocne rozwiązanie, ale
tak naprawdę nie wyobrażam sobie innego finału. Stało się to, co stać się
musiało. I dużo w tym symboliki. Jestem zadowolona.
Serial trzymał poziom, bohaterowie
rozwijali się z każdym odcinkiem, a
każdy kolejny sezon zaskakiwał czymś
nowym. Nie bano się uśmiercać wyrazistych postaci, do których widzowie zdążyli się przyzwyczaić. Praktycznie gdyby porównać obsadę z początkowych odcinków i tych finałowych - duże, duże zmiany. Na pewno nie było nudno. Ostatnie dwa sezony mocno stawiały również na
muzykę – dobrze brzmiące kawałki korespondowały z tematyką, świetnie
uzupełniając obraz. I to już koniec… Nie jest to mój ulubiony
serial, chyba bardziej trafia w
męskie gusta, jednak oceniam go wysoko.
Categories
serial
wtorek, 9 grudnia 2014
Hugh Howey: "Silos"
Autor: Hugh Howey
Tytuł: "Silos"
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Stron: 654
Ziemia
została skażona. Ludzie żyją pod powierzchnią, w wielopiętrowym
Silosie. Obowiązują ich twarde
reguły, kontrolowane jest wszystko.
Biorą udział w loterii, jeśli chcą mieć potomstwo. Każdy ma swoją rolę w silosie
i zamieszkuje odpowiednie piętro. Ci z dołu, w Maszynowni, pracują najciężej,
zapewniając dostawy prądu dla całego
podziemia. Ci z działu IT spijają śmietankę. Ludzie są kontrolowani, bunty tłumione w zarodku. Nie można marzyć. Na
czele tej konstrukcji stoi
Burmistrz, zaś nad spokojem mieszkańców czuwa Szeryf, który trzyma porządek. Najcięższą
karą jest zesłanie na… czyszczenie. Dzięki temu procesowi, ludzie mogą oglądać
obraz skażonej Ziemi, przekazywany przez obiektywy. To ich jedyny kontakt ze
światem, który przepadł. Czyściciel
może wyjść na powierzchnię, ale jest
w stanie przetrwać tam zaledwie kilka minut. Gdy wyrok czyszczenia pada na samego
Szeryfa, Holstona, wszystko się
zmienia. Okazuje się, że cały ten misternie skonstruowany świat jest tylko iluzją.
Hugh
Howey był zupełnie nieznanym autorem, który publikował
na własny rachunek. „Silos” jednak
przyjął się z ciepłym odbiorem czytelników
i bardzo szybko zmienił autora w światową gwiazdę sci-fi. Nie dziwi mnie to, bo
książka naprawdę jest dobra. Trzyma w napięciu przez cały czas, a w miarę jak
dowiadujemy się więcej o złożonym świecie przyszłości, jesteśmy przerażeni
równie bardzo jak bohaterowie.
Howey wprowadza kilku
bohaterów i pogrywa sobie z czytelnikiem.
Kiedy zaczynamy się przyzwyczajać do jednego, sądząc że będzie tym głównym,
towarzyszącym nam przez całą opowieść, autor odbiera nam go, przenosząc
narrację w stronę zupełnie innej postaci. Ma to swoje dobre i złe strony. Akcja książki płynie
raczej wolno, brak tu gwałtownych,
wstrząsających wydarzeń. Jednak pisarz potrafi przykuć uwagę, zatrzymać,
zaciekawić. Istotniejsze jest to, co ukryte przed ludzkim
wzrokiem, kłamstwa wychodzące na jaw. To w ten sposób buduje się dramaturgię. Bardzo
dobra konstrukcja – mnogość wątków, a wszystko to dobrze ze sobą połączone.
Autor traktuje czytelnika
tak, jakby dobrze znał wykreowany przez niego świat. Na początku niewiele wyjaśnia, wrzuca nas od razu w swoje uniwersum,
jakbyśmy byli jego częścią. Przykładowo
- pisze o ludziach-cieniach, bez
komentarza co oznacza ta funkcja. Opisuje podróże po schodach silosu, odwiedzanie kolejnych
pięter, ale zabrakło mi szczegółów,
dzięki którym mogłabym sobie wyobrazić, zwizualizować
to miejsce. Oczywiście, w miarę jak zagłębiamy się w tekst, jest coraz łatwiej,
ale początkowo nie mogłam się
połapać w zasadach świata silosu,
informacje były zbyt skąpe. Kolejną
wadą książki, ale to dotyczy raczej
tylko polskiego
wydania – jest cienka korekta, a może jej brak? W tekście pojawia się mnóstwo literówek, od zwykłych czeskich błędów jak
przestawienie liter czy pominięcie
którejś, po poważniejsze, zmieniające sens słów/zdań. Trochę to dziwne…
Podsumowując, książka podobała mi się. Dopiero
odkrywam
powieści postapokaliptyczne, ale utwierdzam się w przekonaniu, że
pociąga mnie ten
gatunek. Nie jestem więc znawcą, ale
mimo to sądzę, że „Silos” plasuje się gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o
ocenę. Ma wszystko to, co istotne dla powieści sci-fi, jednak nie
nazwałabym jej wielkim, przełomowym odkryciem. Dobrze się czyta, i tyle.
Czekam jednak na kontynuację :)
Categories
apokalipsa,
fantastyka,
H. Howey,
książka,
Papierowy Księżyc,
science-fiction
czwartek, 27 listopada 2014
Matthew Quick: "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"
Autor: Matthew Quick
Tytuł: "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 320
"Na tej planecie nikt nie jest w stanie mnie skrzywdzić - odpowiada Numer 21".
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 320
"Na tej planecie nikt nie jest w stanie mnie skrzywdzić - odpowiada Numer 21".
Znacie to
uczucie, gdy nie możecie się oderwać od książki, a jednocześnie sami siebie
upominacie „odłóż to na później, bo zaraz dojdziesz do końca i co wtedy?”. Spotkało
mnie to właśnie parę dni temu, gdy zaczęłam czytać „Niezbędnik obserwatorów
gwiazd” Matthew Quick’a. Ta książka „chodziła” za mną długo, gdyż wcześniej
miałam już przyjemność czytać „Poradnik pozytywnego myślenia”
tegoż autora. Teraz wreszcie w moje ręce trafiło wznowienie – w przepięknej
szacie graficznej. No i co tu dużo mówić – powieść jest rewelacyjna.
Małomówny Finley
ma w życiu dwie miłości. Jedną z nich jest jego dziewczyna, Erin, największa
przyjaciółka. Drugą koszykówka – sport, dla
którego co roku na parę miesięcy zrywa z dziewczyną, by oboje mogli skoncentrować się na treningach. Erin jest
gwiazdą drużyny dziewczyn. W tym roku będzie jednak inaczej. Trener powierza
Finleyowi poważne zadanie – będzie musiał
zająć się nowym uczniem. Chłopak stracił rodziców i przeżył załamanie. Z traumą
radzi sobie udając, że przybył z innej planety
i nazywa się Numer 21. Finley bierze
go pod swoje skrzydła, zdając sobie jednak sprawę z tego, że kolega może zająć jego miejsce w drużynie.
"Czujesz czasem, jakbyś nie był wewnątrz tą samą osobą,
którą jesteś na zewnątrz?".
Lubię książki, gdzie bohaterami są dorastający chłopcy. W odróżnieniu
od młodzieżówek, w których wkraczające w świat dorosłości dziewczynki skupiają
się głównie na pierwszych, wielkich
miłościach i problemach z wyglądem, męscy bohaterowie wydają się – o dziwo! –
dojrzalsi i stabilniejsi. Lubię ich sposób obserwacji, ich humor,
pasje i wrażliwość. Nie inaczej jest
tym razem. Główny bohater „Niezbędnika…” to osoba niezwykle
sympatyczna, choć skryta. Finley
pomagając przyjacielowi, odkryje też
wiele prawd o sobie. Terapia przyniesie
obopólne korzyści. Bo najlepiej zmierzyć się z własnymi demonami, mając
oparcie w kimś, kto bezbłędnie nas rozumie. I jeszcze ta magia gwiazd :) Polecam, zwłaszcza fanom książek Johna Greena oraz
miłośnikom przygód… Harry’ego Pottera ;)
Categories
książka,
M. Quick,
młodzieżowa,
Otwarte
poniedziałek, 24 listopada 2014
David B.: "Rycerze świętego Wita"
Autor: David B.
Tytuł: "Rycerze świętego Wita"
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Stron: 392
„Rycerze
świętego Wita” to niesamowita historia. Szczera, wstrząsająca,
a przede wszystkim niezwykle poruszająca. David B. to pseudonim
autora, będącego zarazem bohaterem historii. Uważany za jednego z
najwybitniejszych twórców komiksu rysownik opowiedział
autobiograficzną historię swojej rodziny. Przez siedem lat kreślił
opowieść o dorastaniu w cieniu chorego na epilepsję brata.
Pokazał, jak choroba wpłynęła na niego, jego siostrę i rodziców,
ale przede wszystkim z jakimi demonami musiał zmagać się jego
brat, nękany atakami nawet po kilka razy dziennie.
Seria ukazała się w 6 tomach w latach 1996-2003 we Francji. Polskie tłumaczenie opublikowano w 2012 r. w jednym zbiorczym tomie. Tytuł odnosi się do osoby św. Wita, patrona epileptyków. Młodzi bohaterowie fascynowali się w dzieciństwie opowieściami o wojownikach, stąd też porównanie do rycerzy.
Książka
szokuje na kilka sposobów. Swoje robią oszałamiające,
naturalistyczne grafiki. David B. przyznaje, że długo zastanawiał
się jak narysować ataki brata, jak na papier przelać jego
cierpienie. Trzeba przyznać, że udało mu się dojść do
perfekcji. Czarno-białe szkice przedstawiają to, co trudno wyrazić
słowami. Działają na wyobraźnię, mieszają w głowie. Obcowanie
z tym komiksem to niełatwa rzecz. Z jego stron przebija dojmujący
smutek i seria klęsk – nikt nie potrafi wyleczyć
Jean-Christophe'a, nikt nie może mu ulżyć. Rodzice chwytają się
najrozmaitszych sposobów: diety makrobiotyczne, wizyty uzdrowicieli,
przywódców sekt, egzorcyzmy. A mały Pierre, który później
zmieni swoje imię na David, coraz bardziej wycofuje się w świat
książek i fantastycznych bohaterów. Rysuje, tworzy opowieści...
Po latach, jako uznany twórca, przełamie tabu. Książka jest
pięknym hołdem, złożonym rodzinie. Ważnym dla wszystkich jej
członków, to nie ulega wątpliwości. Ale jest również potężną
dawką wiedzy i wsparcia dla osób, którym choroba towarzyszy na co
dzień. Komiks otwiera oczy, uwrażliwia, stara się oswoić z czymś,
co budzi lęk i opory. Szukałam tej książki chyba półtorej roku i cieszę się, że w końcu natrafiłam na nią w bibliotece wojewódzkiej.
Komiks jest pięknie wydany - duży format i twarda oprawa.
Naprawdę polecam!
Categories
choroba,
David B.,
komiks,
książka,
Kultura Gniewu
niedziela, 23 listopada 2014
Rachel Cohn: "Beta"
Autor: Rachel Cohn
Tytuł: "Beta"
Wydawnictwo: Czarna Owca
Stron: 316
Elizja
jest klonem nastolatki, wersją beta. Nie ma uczuć ani pragnień, z
jej ciała usunięto duszę. Stworzono ją po to, by służyła
ludziom, mieszkańcom rajskiej wyspy. Przynajmniej tak to powinno
działać w teorii. Dziewczyna zdaje sobie jednak sprawę, że coś z
nią nie tak. Jej podniebienie jest wrażliwe na smaki. Nie chce być
posłuszna. Poznaje chłopaka, który zaczyna budzić w niej uczucia.
Dociera do niej, że jest defektem. A to oznacza, że stanowi
zagrożenie dla ludzi. Musi ukrywać swoją prawdziwą naturę, jeśli
chce przeżyć.
Oczywiście
fabuła nie jest oryginalna, ale z tego pomysłu dałoby się sporo
jeszcze „wycisnąć”. Dałoby się – bo książka „Beta”
nie do końca podołała zadaniu. Opisany przez Rachel Cohn świat
jest niedoprecyzowany – pojawia się tu zbyt mało informacji o
początkach wyspy Dominium, jej właściwościach i mieszkańcach, a
także o samym procesie klonowania. Informacje te są podane, ale w
sposób szczątkowy, mało barwny. Brakuje detali. Autorka
naszpikowała powieść terminologią, którą niewystarczająco
tłumaczy. Tak jakby chciała nowymi pojęciami zbalansować braki w
opisach. Ileż można czytać o zażywaniu raksji czy graniu w
FantaSferze? Wprowadzenie podobnych pojęć w żaden sposób nie
wpływa na rozwój akcji. Nie charakteryzuje świata, o którym wciąż
niewiele wiemy. Język miał chyba imitować żargon nastolatków
przyszłości, a wyszło po prostu komicznie:
„Nie
ma mowy, niunia. Może i mam megajazdę, ale potrafię jeszcze
zakumać, że to jakaś schiza. Wiesz, że będę musiał powiedzieć
tacie? Rozumiesz, debeściaro?”.
Muszę
coś więcej dodawać? Ciężko czytało mi się tę książkę, choć
jakoś dobrnęłam do końca. Pisarka jakby nie miała pomysłu na
fabułę – im dalej, tym bardziej rozczarowuje. Sięga po motywy,
które już znamy i które dobrze się sprawdzają. Świat
przyszłości. Silna dziewczyna, buntująca się zastanemu
porządkowi. Rebelia. Sztucznie wprowadzony brak uczuć kontra miłość
zmieniająca wszystko. A mimo to książka była po prostu nudna.
Miejscami żenująca. A to przecież dopiero pierwsza część serii.
Categories
Czarna Owca,
fantastyka,
książka,
młodzieżowa,
R. Cohn
wtorek, 18 listopada 2014
"Bogowie" w kinach, czyli o transplantologii przemyśleń kilka
Podarować
komuś kawałek siebie...
Temat
transplantologii, żywo dyskutowany od lat, został znów silniej
zaakcentowany za sprawą polskiego filmu „Bogowie”,
opowiadającego o życiu profesora Zbigniewa Religi. Po seansie,
który wbił mnie w fotel (nie tylko za sprawą znakomitej roli
Tomasza Kota), nasunęło mi się kilka przemyśleń na temat
przeszczepów.
Kiedy
jako młoda gimnazjalistka po raz pierwszy zetknęłam się z
formularzem oświadczenia woli, natychmiast wypełniłam ową kartę
i zaczęłam nosić przy sobie, w portfelu. Nie wgłębiałam się
wtedy zbytnio w istotę procesu dawstwa organów. Wydawało mi się
to słuszną drogą, tak po prostu. Bo gdybym kiedyś mogła uratować
komuś życie, dlaczego nie? Oczywiście, samo oświadczenie ma
charakter jedynie informacyjny – to znak dla bliskich i lekarzy,
gdyby w tej niezwykle trudnej sytuacji spadła na nich konieczność
podjęcia decyzji. To również wyrażenie chęci ratowania czyjegoś
życia, w momencie gdy własne przyjdzie nam tracić. Dla nastolatki
wizja swojej śmierci jest czymś tak odległym i abstrakcyjnym, że
trudno tu mówić o świadomym wyborze, ale jednak... Tamten
pierwszy, impulsywnie wypełniony druczek do dziś noszę przy sobie.
Nikt nie chce myśleć o sobie w takim kontekście, nikt nie chce
wybiegać myślami w rejony tak mroczne, jednak warto to zrobić. Dla
samych siebie, by odchodzić w spokoju. Dla bliskich, by w razie
takiej sytuacji, zdjąć z ich ramion odpowiedzialność. I dla
potencjalnego biorcy – tego anonimowego człowieka, którego życie
jesteśmy w stanie odmienić.
Przeszczep
serca to zabieg od początku dyskutowany. Czy jest moralny? Etyczny?
Bezpieczny? Profesor Religa dokonał w Polsce przełomu. Musiał
zmierzyć się z głosami krytyki ze strony środowiska medycznego.
Początkowo przeszczepy serca traktowano jako największe zło,
prowadzące do śmierci dwójki pacjentów. Kwestie moralne to temat
dosyć śliski w naszym kraju. Jesteśmy zamknięci na zmiany i
nowości. Śmierć mózgu była wtedy pojęciem trudnym do
zinterpretowania. Komisje lekarskie nie chciały jej stwierdzać, gdy
w grę wchodziły szalone pomysły Religi. Chirurg napotykał
trudności – odmawiano mu wydania narządu, krytykowano jego pracę,
traktowano jak szarlatana. Ale on miał jasno wyznaczony cel i do
niego dążył, nie bacząc na przeciwności. Widać to wyraźnie w
filmie – doktor miał trudny, chwiejny charakter i źle odnosił
się do swoich współpracowników. Ale z drugiej strony – gdyby
nie jego bezkompromisowość i hart ducha, jeszcze długo długo nikt
by nie podjął u nas takich starań. Zwłaszcza po pierwszych
nieudanych operacjach w tym zakresie.
Dziś
zmieniła się trochę mentalność. W przeszczepach upatrujemy
cudów, szansy na życie, nadziei. Coraz więcej mówi się na temat
dawstwa i są to głosy przychylne. Ludzie na całym świecie
decydują się na podpisanie oświadczenia woli. Nie boją się, ale
wierzą, że mogą kiedyś komuś pomóc. Poruszają nas historie z
prasy i telewizji o ludziach, którzy żyją dzięki takiej pomocy.
Zastanawiamy się – ile z dawcy przechodzi na biorcę jego organu?
Czy biorca po przeszczepie zmienia się, wykazując zainteresowania
zgodne z tymi, które cechowały dawcę? Historia zna wiele takich
przypadków, które Hollywood oczywiście rozdmuchuje. Ale czyż nie
lubimy podobnych wyciskaczy łez?
Oczywiście,
każdy medal ma dwie strony. Nadal pojawiają się głosy
przeciwników. Lęk przed tym, że lekarze zamiast walczyć o życie
ludzi po wypadkach, wolą pozwolić im umrzeć, by móc pobrać
narządy. Czy lekarz ma prawo kwestionować wolę Boga? Jak stwierdzić śmierć mózgu i czy nie dochodzi do pomyłek? W tym miejscu jednak porzucę te rozważania, gdyż nie
uważam, by były trafne.
Przełom
nastąpił lata temu, nareszcie zbieramy jego owoce.
Ostatnio
w Polsce miała miejsce intrygująca kampania promująca
transplantacje. „Zrób coś dobrego, zanim zostaniesz zombie!” -
to hasło, ukute przez serwis Dawca.pl i kanał FOX, doskonale
trafiło w sedno problemu. Oczywiście, przy okazji ogólnopolskiej
akcji promowano najnowszy sezon serialu „The Walking Dead”,
jednak taka medialność była moim zdaniem potrzebna. Zdanie
promujące akcję mówi wprost: zanim odejdziesz, możesz zrobić coś
dobrego. Nie zmarnuj tej szansy. Nie zaprzepaść możliwości. Twoje
ciało umiera i już go nie potrzebujesz. W twoich rękach może być
czyjeś życie... Taka forma przedstawienia przeszczepów oczywiście
może budzić zastrzeżenia, ale narobiła też trochę zamieszania –
a o to głównie chodziło. Jest to forma doskonała do przekonania
młodych, do pokazania im różnych możliwości, do zainteresowania
tematem. Poza tym hasło zestawiono z dobrym serialem, który także
dużo mówi o naturze człowieka w obliczu totalnego spustoszenia
świata.
A
jakie jest Wasze zdanie na temat transplantacji? Co myślicie o
podpisywaniu oświadczenia woli? A może zetknęliście się
bezpośrednio z przeszczepami? Wy, albo ktoś z Waszych bliskich?
poniedziałek, 10 listopada 2014
serial: "Mad Men"
"Mad Men"
serial
sezon 1
Gdy zapoznałam się tylko z zarysem fabuły serialu „Mad Man” –
że akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, w firmie reklamowej, gdzie główny bohater
pnie się po szczeblach kariery, niestety nie doczytałam, że mówimy o latach
60., hehe. Epoka pisania na maszynie i rozkloszowanych sukienek – no okej,
chociaż w ogóle nie łapię tego klimatu i dlatego unikam wszelkich filmów
nawiązujących do czasów nie współczesnych. No ale jak już zaczęłam, nie było
wyboru i dałam serialowi szansę.
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest wiele tych
aspektów, które mi się po prostu nie podobają, a przez to serial ciągnął mi się
i momentami śmieszył. Z drugiej, nie powiem, ma mocne punkty i potrafi jednak zatrzymać.
Na docenienie zasługują także kostiumy i scenografia – świetnie odwzorowują
charakter „szalonych lat sześćdziesiątych”. Myślałam, że zatrzymam się na
pierwszym sezonie, ale chyba jednak spróbuję jeszcze z kolejnymi.
Fajna jest możliwość obserwacji jak budowano kampanie
reklamowe w Ameryce tamtych lat. Pojawia się np. problem jak obejść zagrożenia
zdrowotne w reklamie papierosów czy przedstawienie pasa wyszczuplającego, który
tak naprawdę działa jak… wibrator. Można spojrzeć w obyczajowość
młodych-zdolnych, którzy z jednej strony starają się ugruntować swoją pozycję,
założyć dom i mieć dzieci, z drugiej ulegają pokusom świata, który rozkwita u
ich stóp. Sam główny bohater jest postacią niezwykle skrytą i tajemniczą. W miarę
jak serial się rozwija, na jaw wychodzą jego sekrety z przeszłości. Dla mnie „Mad
Man” to taka lżejsza forma „Garniturów”. Naprawdę wiele łączy bohaterów,
środowisko i zachowania postaci w obu produkcjach. Jednak skłaniam się bardziej
ku temu drugiemu tytułowi. W „Mad Manie” brakowało mi tempa, humoru i luzu.
Categories
serial
niedziela, 9 listopada 2014
Dan Krokos: "Obca pamięć"
Autor: Dan Krokos
Tytuł: "Obca pamięć"
Wydawnictwo: Drageus
Stron: 336
Rzadko
zdarza mi się porzucać lekturę jakiejś książki w połowie, ale
w przypadku "Obcej pamięci" tak właśnie było. Autorem
tej powieści młodzieżowej jest Dan Krokos - pracownik stacji
benzynowej, który spełnił swoje marzenie zostając pisarzem.
Bohaterką historii uczynił nastoletnią Mirandę – dziewczyna
budzi się na ławce w parku, nie wiedząc kim jest i nic nie
pamiętając. Wkrótce zdaje sobie sprawę, że drzemie w niej
niebezpieczna moc. Z pomocą Petera, chłopaka takiego jak ona, który
odnajduje ją w centrum handlowym, zamierza odzyskać wspomnienia i
dowiedzieć się kim, albo może czym tak naprawdę jest.
Pierwszym,
co zaczęło mi zaburzać odbiór, była niedopasowana czcionka, a
może zbyt wielkie odstępy między wersami – nie wiem, w każdym
razie układ tekstu na stronie nie zachęcał mnie do śledzenia
dalszych perypetii bohaterki, wręcz spowalniał czytanie. Czcionka
powinna sprawiać wrażenie przezroczystej, zwłaszcza w lekkich
powieściach tego typu, tutaj tymczasem cały czas czułam, że coś
nie gra. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale zamieszczam
zdjęcie wnętrza, żebyście mogli ocenić o co mi chodzi.
Po
drugie, fabuła się trochę nie klei. Najpierw Miranda i Peter robią
wszystko, by wydostać się z ośrodka, w którym przebywali od
dziecka. Pod opieką doktora Tycasta dorastali w czteroosobowej
grupie, ucząc się obchodzenia ze swoimi nadnaturalnymi
zdolnościami. Ich przyjaciele uciekli, pozostawiając Petera samego.
Miranda odłączyła się od nich po drodze, jednak nie potrafi sobie
jeszcze przypomnieć, co się stało. Tak więc dziewczyna i chłopak
wymykają się, w poszukiwaniu pozostałych. Gdy grupa się
odnajduje, to wtedy zgodnie stwierdzają... że najlepiej wrócić do
ośrodka, by wypytać Tycasta w jakim celu ich szkolił. No tak,
najpierw narażają życie, by się wydostać, a potem rozwiązaniem
okazuje się powrót. Bardzo to logiczne :) W książce jest kilka
takich potknięć, poza tym w ogóle nie mogłam wczuć się w
klimat, zrozumieć na jakich zasadach opiera się cała ta
konstrukcja i doszukać jakiegokolwiek sensu. Książka wydaje się
chaotyczna – mamy tu nagromadzenie wydarzeń, które się nie
kleją. Być może później robi się lepiej, ale nie miałam już
siły dawać tej powieści szansy.
A
może czytaliście i macie odmienne zdanie?
Categories
D.Krokos,
Drageus,
fantastyka,
książka,
młodzieżowa
poniedziałek, 3 listopada 2014
Edytorstwo i typografia
Czytamy
książkę, czasopismo, artykuł na stronie internetowej i często nawet nie
zastanawiamy się nad mozolną pracą
edytora, by tekst, na który spoglądamy, był dopracowany, estetyczny i czytelny.
Ostatnio troszkę bardziej zainteresowałam się sztuką DTP, bo właśnie w takich
kategoriach traktowałabym przygotowywanie tekstu do druku. Chciałabym związać
swoją przyszłość z edytorstwem, mieć program In Design w małym palcu i po prostu robić to, jeśli
nie zawodowo, to hobbystycznie. Ale
plany planami,
marzenia marzeniami, długa droga przede mną. Na razie podjęłam naukę na
studiach podyplomowych z Edytorstwa
i czytam, czytam, i coraz bardziej się zachwycam – krojami pisma, subtelną pracą redakcyjną, która dla
oka laika jest przezroczysta, (ale o to też głównie chodzi), i możliwościami składu. Sami pewnie to zauważacie – że
jedną książkę czyta się przyjemniej niż inną, że czasem dobór kroju i rozmiaru
czcionki, interlinii, ozdobników
może tekst uatrakcyjnić, innym razem uczynić go kompletnie
odpychającym. Podejście do książki całkowicie się zmienia, kiedy zaczynamy się
nad tym szerzej zastanawiać. Nagle
odkrywamy niesamowite zależności –
jak wszystko ze sobą współgra: szata graficzna i układ stron, kompozycja, jak
istotny może być najmniejszy przypis :)
Nawiasem mówiąc, bardzo irytują mnie jednoliterowe spójniki na końcu wersów, których nie umiem przenieść w bloggerowym edytorze, twarda spacja nie działa. We wpisie o perfekcyjnej edycji teksów boli to tym bardziej, ale musicie wybaczyć mi te nieszczęsne wdowy ;)
Oprócz tego, jak w poprzedniej pozycji, w "Typografii..." znajduje się wykaz najważniejszych pojęć czyli taka teoria w pigułce. Podręcznik pomyślany jest jako kontynuacja innego tytułu wydawnictwa Helion: "Jak składać tekst. PC nie jest maszyną do pisania", ale jego nieznajomość w żaden sposób nie przeszkodziła mi w odbiorze.
Mam nadzieje, że zdołałam Was troszkę zainteresować ta tematyką, bo od czasu do czasu na moim blogu będą pojawiać się podobne wpisy. A może znajdują się tu jacyś zapaleni edytorzy? :)
Omówione tytuły:
Autor: Łukasz Garbal
Pierwsza z
książek, o których chciałam dziś napisać parę słów to „Edytorstwo. Jak wydawać współczesne teksty literackie” Łukasza Garbala. Książka stanowi kompendium redaktora i wydawcy literatury pięknej, z podziałem na różne typy publikacji – od prozy i poezji, po dzienniki, listy i
książki naukowe. Bardzo fajne jest
wprowadzenie w temat – wyszczególnienie
najważniejszych terminów, które dla
początkującego (jak ja) są niezwykle
przydatne. Jeśli chodzi o tekst
właściwy, to spodziewałam się troszkę czegoś innego. Garbal
mówi przede wszystkim o tym, jak wydawać teksty twórców nieżyjących –
przybliża żmudną pracę docierania do źródeł pierwodruków
i rękopisów, zmagania z prawami autorskimi, porównywanie wersji i
docieranie do
tej najodpowiedniejszej, zgodnej z wolą
autora. To wszystko na przykładach, które obrazują, że często można
toczyć
debaty o obecność jednego przecinka w zdaniu i zmianie interpretacji,
jaka
wynika z tego powodu. Autor szczegółowo omawia proces wydawniczy tekstów pisarzy takich jak Gombrowicz, Miłosz, Herbert Dąbrowska. Myślę, że
część z tych informacji jest bardzo przydatna i daje dobre zaplecze
osobom, które faktycznie parają się wydawaniem
tekstów nieżyjących autorów. Daje ona wgląd
w pracę innych edytorów, opisuje problemy
i pokazuje różne możliwe
rozwiązania. Dla kogoś, kto
interesuje się głównie samym składem, a nie tak drobiazgową
redakcyjną
praca na tekście (choć sama redakcja i korekta również sprawia mi
przyjemność)
książka nie dostarcza zbyt wielu
przydatnych materiałów.
To, co
najbardziej mnie interesuje znalazłam
za to w książce „Typografia od podstaw. Projekty z klasą”. Tutaj same praktyczne porady, wiele
wskazówek, omówień i prezentacja na przykładach. Książka wydana jest specyficznie
– gdy autorka pisze o różnych błędach edycyjnych, zabawach krojami pisma itp. to równocześnie je demonstruje – przez to przekartkowanie podręcznika może
prowadzić do konsternacji - totalny
miszmasz. Ale dzięki temu można od
razu wyczuć o czym mowa i odnieść to do swojej późniejszej pracy. Poza tym - podręcznik czyta się z zaciekawieniem, z przyjemnością, łącząc naukę z zabawą.
Pojawia się tu wiele porad praktycznych, z omówieniem i pokazaniem ich zastosowania. Szkoda tylko, że czasami autorka pokazuje nam ładne sztuczki, ale nie opisuje w jaki sposób wprowadzić je w programie, którym się posługujemy (np. cytaty wyróżnione). Często mamy tu pełną instrukcję, łącznie ze skrótami klawiszowymi, jest jednak kilka trików, które nie zostały szerzej omówione i wielka szkoda.
Nawiasem mówiąc, bardzo irytują mnie jednoliterowe spójniki na końcu wersów, których nie umiem przenieść w bloggerowym edytorze, twarda spacja nie działa. We wpisie o perfekcyjnej edycji teksów boli to tym bardziej, ale musicie wybaczyć mi te nieszczęsne wdowy ;)
Oprócz tego, jak w poprzedniej pozycji, w "Typografii..." znajduje się wykaz najważniejszych pojęć czyli taka teoria w pigułce. Podręcznik pomyślany jest jako kontynuacja innego tytułu wydawnictwa Helion: "Jak składać tekst. PC nie jest maszyną do pisania", ale jego nieznajomość w żaden sposób nie przeszkodziła mi w odbiorze.
Mam nadzieje, że zdołałam Was troszkę zainteresować ta tematyką, bo od czasu do czasu na moim blogu będą pojawiać się podobne wpisy. A może znajdują się tu jacyś zapaleni edytorzy? :)
Omówione tytuły:
Autor: Łukasz Garbal
Tytuł: „Edytorstwo. Jak wydawać współczesne teksty literackie”
Wydawnictwo: PWN
Stron: 356
Autor: Robin Williams
Tytuł: „Typografia od podstaw. Projekty z klasą”
Wydawnictwo: PWN
Stron: 356
Autor: Robin Williams
Tytuł: „Typografia od podstaw. Projekty z klasą”
Wydawnictwo: Helion
Stron: 240
Stron: 240
Categories
edytorstwo,
Helion,
książka,
Ł. Garbal,
PWN,
R. Williams,
typografia
środa, 29 października 2014
"Sześć stóp pod ziemią"
"Sześć stóp pod ziemią"
serial,
sezon 1 (niedokończony)
„Sześć stóp pod ziemią” zaczęłam oglądać
z powodu koleżanki, która
stwierdziła, że nie istnieje lepsze
zakończenie całego serialu
(ostatniego sezonu) niż tutaj. Faktycznie ten tytuł pojawia się w
zestawieniach
najwybitniejszych finałowych odcinków wszech czasów. Z ciekawości cóż to
za
fenomen, zabrałam się za pierwsze odcinki. Serial
zaczęto produkować w 2001 roku, więc jest stosunkowo stary. To powinno
być dla mnie pierwsze ostrzeżenie, bo mi kompletnie nie podchodzą takie
rzeczy, wolę dynamiczne kino współczesne. Opowiada historię
braci, którzy po śmierci ojca muszą przejąć rodzinny biznes – dom
pogrzebowy. Sześć
stóp to głębokość, na jaką chowa się zwłoki podczas pochówku. W każdym
odcinku
stykamy się z innym przypadkiem, którym musi się zająć zakład Fisherów.
Przy
okazji dowiadujemy się co nieco o tej ciężkiej, ale
i twórczej, pełnej wyzwań profesji. W tle
oczywiście bogate życie uczuciowe każdej z postaci i ich perypetie.
Niestety porzuciłam pierwszy sezon w połowie.
Serial nie jest zły i może gdybym oglądała go kilka
lat temu, spodobałby mi się, ale na dzień dzisiejszy nie jest to
spełnienie moich
marzeń. Mnie irytuje wszystko – od "stylowego"
ubioru hehe, po fryzury, mentalność
i drętwe dialogi. Męczy mnie, odcinki się dłużą i w ogóle nie czuję
napięcia. Plusem jest to, że autorzy nie bali się kontrowersji – a
zważywszy na to, kiedy serial zaczął być emitowany, tym większe ukłony.
Traktowanie
ciała po śmierci, problem homoseksualizmu i zdrady wśród małżonków, to
tylko niektóre z nich. No i Michael C. Hall z „Dextera”, taka wisienka na torcie. Może
jeszcze kiedyś się przełamię, ale na
tę chwilę porzuciłam „Sześć stóp…” i
nie zamierzam kontynuować.
Categories
serial
niedziela, 26 października 2014
Dlaczego moje włosy wyglądają źle?
Ostatnio przeżywam kryzys twórczy jeśli chodzi o włosowe wpisy, a powód jest bardzo prozaiczny. Pewnie część z Was też go przerabiała – co zrobić, kiedy mimo pielęgnacji, włosy wciąż wyglądają źle? Rozumiem, że można mieć zastrzeżenia do siebie, kiedy dbanie o włosy ma podstawowy przebieg lub w ogóle nie występuje... Ale kiedy już zmieniamy podejście i zależy nam na tym, by nasze włoski zaczęły przypominać te z reklam albo z wpisów na blogach, które obserwujemy, to cóż... Każda porażka boli i to odwieczne pytanie: co w takim razie robię źle?
Czasem
wydaje mi się, że stan moich włosów jest dramatyczny, być może
gorszy niż w punkcie startowym. Myślę, że w takim zadręczaniu
się nie jestem odosobniona. Wynika to pewnie z tego, że zanim
staniemy się włosomaniaczkami, właściwie nie zwracamy większej
uwagi na kondycję naszych pasm. Jednak gdy zaczynamy się na nich
skupiać, obserwować, uczyć się i sprawdzać rezultaty, wtedy
praktycznie wszystko zaczyna się wokół włosów kręcić. W
związku z tym wiele z tego, co dotąd nam umykało, nagle zaczyna
mieć kolosalne znaczenie.
Categories
włosy
sobota, 25 października 2014
Ilsa J. Bick: "Prochy"
Autor: Ilsa J. Bick
Tytuł: "Prochy"
Wydawnictwo: Amber
Stron: 432
Świat
się przekształca. Elektrouderzenie zmienia Ziemię i jej
mieszkańców. Martwe ptaki spadają z nieba. Elektronika wysiada.
Ludzie w średnim wieku giną na miejscu. Nastolatki zmieniają się
w dzikie istoty, napadając na ocalałych. To dopiero początek...
Alex
ma siedemnaście lat i jest nieuleczalnie chora. Jednak wbrew
wszelkiej logice, dziewczyna przeżyje katastrofę bez szwanku. Co
więcej, odzyska utracone zmysły węchu i smaku. W nowej
rzeczywistości czekają na nią niebezpieczeństwa groźniejsze niż
rak... Razem z ośmioletnią Emmą i Tomem, młodym żołnierzem,
wyrusza w drogę, by odnaleźć ostatki cywilizacji.
Wow.
Ta książka jest dla mnie ogromnym pozytywnym zaskoczeniem.
Wypożyczyłam ją z biblioteki bez większych oczekiwań, a
tymczasem... To takie połączenie „The Walking Dead”, klimatu
niczym z książki „Droga” Cormaca McCarthy'ego i wszelkich
apokaliptycznych wizji, tym razem w wersji dla młodzieży. Nawiązania, podobieństwa, inspiracje - w ogóle mi to nie przeszkadzało. Na
okładce „Prochów” mamy porównanie do „Igrzysk śmierci” i
też w tym trochę racji – silna bohaterka, walcząca o przeżycie.
Jednak ta powieść jest zdecydowanie mocniejsza, pełna grozy i
prawdy o ludzkiej naturze. Jest tu wiele mrocznych scen, nie mówiąc
o samej końcówce... Alex trafia do miasteczka, gdzie rządzi Rada
Pięciu – przebywają tam ludzie tacy jak ona, którym udało się
przetrwać. Ale czy idealne schronienie nietrudno pomylić z
więzieniem?
Polecam.
Zwłaszcza fanom tytułów, o których wspomniałam. Książka
naprawdę jest warta uwagi. Pełna ważnych treści, dojrzała,
odważna i wciągająca. Bohaterowie, których nie sposób nie polubić i ich dramatyczne losy. Będą kolejne części – umieram z
niecierpliwości :)
Categories
Amber,
apokaliptyczna,
Ilsa. J. Bick,
książka,
młodzieżowa
środa, 22 października 2014
Robert Kirkman, Jay Bonansinga: "Narodziny Gubernatora"
Autor: Robert Kirkman, Jay Bonansinga
Tytuł: "Narodziny Gubernatora"
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Stron: 364
Mam
problem z tą książką, ponieważ bardzo lubię serial „The
walking dead”, do którego nawiązuje pozycja. Nie miałam jeszcze
szczęścia zapoznać się z komiksowym pierwowzorem – to zakup
chwilowo nie na moją kieszeń, a w bibliotekach ciężko znaleźć
taki rarytas. Książka „Narodziny Gubernatora” powstała przy
współpracy Roberta Kirkmana, twórcy komiksu o zombie i jednego z
producentów serialu oraz Jay'a Bonansinga, pisarza specjalizującego
się w thrillerach. A więc najpierw był genialny komiks o świecie spustoszonym przez żywe trupy, później
powstał znakomity serial, ostatecznie historia doczekała się też
wersji powieściowej. Pytanie – czy był to dobry pomysł?
Sensacja,
thriller czy horror - to nie do końca moja działka, stąd
wspomniany zgrzyt. Jednak doceniam bardzo serial i podoba mi się to,
jak wiele mówi o naturze człowieka, o odbudowywaniu świata z
gruzów i sile przetrwania – z tego powodu sięgnęłam po więcej.
Tytuł książki nawiązuje do postaci Gubernatora - poznajemy go w
trzecim sezonie serialu. To człowiek, o którym początkowo niewiele
wiadomo. Stoi na szczycie miasteczka Woodsbury, utrzymując w nim
porządek i chroniąc mieszkańców przed żywymi trupami. Niewiele o
sobie mówi, ukrywa nawet własne imię. Jest zagadkowy, pełen
sprzeczności. Wyzwala w ludziach zarówno podziw, jak i strach.
Początkowo budzi zaufanie, wydaje się opiekuńczy, trzyma w ryzach
małą społeczność, umie dowodzić i podejmować ważne decyzje.
Jednak w miarę jak go poznajemy okazuje się, że Gubernator ma
drugie oblicze. To mroczne, niepokojące, brutalne. Grupa Ricka
najpierw z ulgą przyjmuje zaoferowane przez Gubernatora schronienie,
później bardzo szybko sytuacja się odwraca, a sprzymierzeńcy
stają się największymi wrogami.
Jednak
kim naprawdę jest Gubernator, jaka jest jego historia, co robił,
nim świat ogarnęła zaraza? Ta
książka sięga do korzeni, wyjaśniając naprawdę wiele. Opowiada
historię sprzed serialu, niczego nie powiela. Jest to zupełnie
nowa, odrębna opowieść.
Lektura
jest dynamiczna, z wartką akcją i barwnie odmalowanymi bohaterami.
Ja wolę powieści, w których więcej uwagi poświęca się
przeżyciom wewnętrznym, uczuciom i zażyłościom, tu jest tego
mniej. Liczy się dynamizm, makabra i walka o każdy kolejny dzień.
Myślę, że książka oddaje ducha serialu, nie ustępuje mu pod
względem tempa i rozwoju akcji. Właściwie najbardziej podobały mi
się końcowe rozdziały, kiedy oglądamy co tak naprawdę stało się
z Panny, jak zaważyło to na dalszych losach grupki przyjaciół i
wreszcie...w jakich okolicznościach narodził się Gubernator. Taki,
jakiego znamy z serialu czy komiksu.
Książek
z tej serii jest więcej, pewnie tez przeczytam. Osobiście lepiej
bawię się przed telewizorem, jednak książka dostarcza wiedzy,
która na pewno zadowoli fanów zombie Może też być czytana w
całkowitym oderwaniu od pierwowzoru – straci wtedy jednak smaczki,
dostrzegane tylko przez znawców oryginału.
Od
strony technicznej mogę doczepić się kilku literówek, ale nie ma
książek bez błędów :) Bardzo podoba mi się szata graficzna.
Categories
apokaliptyczna,
horror,
J. Bonansinga,
książka,
przygodowa,
R. Kirkman,
serial,
Sine Qua Non,
thriller
wtorek, 21 października 2014
Jo Walton: "Wśród obcych"
Autor: Jo Walton
Tytuł: "Wśród obcych"
Wydawnictwo: Akurat
Stron: 368
To właściwie książka o... czytaniu. Główna bohaterka
pochłania literaturę z szybkością
światła, w bardzo dużych ilościach.
Lubuje się w fantastyce – przytacza aktualnie
czytane przez siebie dzieła, streszcza je, mówi o swoich wrażeniach,
przeżyciach związanych z lekturą,
poszukiwaniach książek – dla siebie
i bliskich. Fabuła kręci się dookoła
tego. Fajnie, ale jednak… bez
przesady.
Mor w wypadku straciła siostrę bliźniaczkę
– dziewczyny były nierozłączne. Uciekła od obłąkanej matki i znalazła schronienie u ojca (którego dopiero poznała) i
trzech ciotek. Towarzystwo wysyła ją do szkoły z internatem, by mieć kaleką dziewczynę z głowy. Mor prowadzi dziennik, w
którym opisuje wszystkie wydarzenia – książka ma formę pamiętnika. Przez to wydarzenia
przedstawione są bardzo subiektywnie i trudno wyczuć, czy dziewczyna
fantazjuje, by ukoić ból po stracie
siostry, czy naprawdę dostrzega wróżki i kontaktuje się z nimi.
To krótkie wprowadzenie zapowiada naprawdę fajną
lekturę, jednak w powieści znajdziemy niewiele więcej. Szkoda, że
zmarnowano taki potencjał, bo
historia „rozdzielonych” sióstr
wydawała mi się niezwykle
intrygująca. Jednak całość nie zachęca- czytamy tylko
o tym, jak Mor czyta, wypożycza książki, czyta, uczęszcza na spotkania
klubu dyskusyjnego, myszkuje po księgarniach, czyta,
zdaje egzaminy, wspomina swoją rodzinę, pisze listy
do bliskich (opisując w nich
przeczytane książki), czyta, i tak w kółko…
Oczywiście, nie można skreślać jej całkowicie. W gruncie rzeczy prawdą jest, że powieści nie można traktowac dosłownie. Warto spojrzeć na nią jak na zapis radzenia sobie ze śmiercią i stratą, z poczuciem inności i całkowita obcością - dla Mori świat książek jest jedynym miejscem, gdzie czuje się bezpieczna i akceptowana. Trzeba się zastanowić nad tym, dlaczego tak jest, i jakie tajemnice ukrywają się między wierszami. Bo tytułowymi obcymi nie są tu wcale stwory rodem z sci-fi, magiczne wróżki i postacie obdarzone mocą nadprzyrodzoną, ale po prostu... ludzie, rówieśnicy Mori, jej otoczenie. Mimo to, można było inaczej poprowadzić ten pomysł - do mnie raczej nie przemówił.
Categories
Akurat,
fantastyka,
J. Walton,
książka,
młodzieżowa
środa, 8 października 2014
"Dolina Krzemowa", serial, sezon 1
"Dolina Krzemowa"
serial
sezon 1
I kolejny serialik :) „Dolina
Krzemowa” opowiada o grupie informatyków, pracujących w inkubatorze Erlicha Bachmana. Jak na informatyków przystało (nie, wcale nie ulegam tu
stereotypom :P), mamy tu plejadę oryginalnych przypadków. Richard, Dinesh,
Bertram i Nelson może i cechują się ponadprzeciętną inteligencją i talentem do
tworzenia apek (choć i to nie zawsze im wychodzi), ale co tu dużo mówić – są totalnie
aspołeczni, nie przystosowani do życia i nieprzygotowani na sukces, jakiego
stają się udziałem. Połączenie tego wszystkiego zapewnia naprawdę fajną
rozrywkę.
Dużo tu gagów, śmiesznych dialogów i komicznych nieporozumień,
wynikłych z odmienności tej grupki. Jeśli lubicie historie pokroju Jobsa i
Apple, ten serial na pewno się Wam spodoba. Opowiada podobną historię – jak grupka
nierozgarniętych chłopaków przypadkiem stwarza coś bardzo cennego… Serial traktuje
o specyficznym środowisku, ale nie trzeba mieć wielkiej wiedzy informatycznej,
by zrozumieć wszystkie żarciki i aluzje. Na pewno nietypowe poczucie humoru,
jakie gwarantuje towarzystwo zdecydowanie męskie, może budzić skrajne emocje,
ale moim zdaniem ogląda się to bardzo dobrze :) Ach, i zapomniałabym o moim
ulubionym, pociesznym bohaterze – Jaredzie. Obejrzyjcie serial, a zrozumiecie,
dlaczego jest taki uroczy :)
Serial jest bardzo krótki – pierwszy serial ma
tylko osiem epizodów, a każdy odcinek trwa zaledwie pół godziny. Stacja HBO
zamówiła oficjalnie drugi sezon, także jest na co czekać.
Categories
serial
Subskrybuj:
Posty (Atom)