poniedziałek, 31 października 2011

Maureen Jennings: „Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka”

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 31, 2011 11 komentarze

Autor: Maureen Jennings
Tytuł: „Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka”
Wydawnictwo: Oficynka
Stron: 270

„Detektyw Murdoch: Pod gwiazdami smoka” M. Jennings to druga część przygód inteligentnego detektywa z Toronto, której akcja dzieje się kilka miesięcy po wydarzeniach przedstawionych w pierwszym tomie. Autorka znów zgrabnie przenosi nas w XIX wiek, konstruując w swojej opowieści unikalny klimat tamtych czasów. Przed detektywem czeka nowe, pasjonujące dochodzenie, zginęła bowiem kolejna kobieta.

Dolly Merishaw zostaje odnaleziona martwa we własnym mieszkaniu. Początkowo jej śmierć uznawana jest za tragiczny wypadek, wkrótce okazuje się, że doszło do morderstwa poprzez uduszenie. Śledczy badają sprawę, przesłuchując okolicznych mieszkańców. Okazuje się, że Dolly była przed laty znaną akuszerką, pomagającą usuwać niechciane ciąże, a w tajemniczym albumie spisywała ewidencję grzechów swoich klientów. Mieszkała razem z upośledzoną córką, nad którą się znęcała i dwoma przybranymi synami. Murdoch łączy ze sobą kolejne puzzle układanki, zastanawiając się komu mogłoby zależeć na śmierci kobiety. Jego śledztwo wiedzie od ciemnych, zapuszczonych uliczek poprzez dostojne, bogate dwory - każda z warstw społecznych bowiem skrywa jakieś mroczne sekrety. Pytania mnożą się, a odpowiedzi na najważniejsze pytanie wciąż brak…

Tak jak w poprzedniej części, tak i tutaj Jennings skrupulatnie odmalowuje realia Toronto z 1895 roku. Tutaj policjanci na miejsce zbrodni docierają na własnych nogach lub rowerze, wywiad jest kluczowa formą poszukiwania sprawcy, a mieszkańcy miasteczka są skryci, nieufni i ukrywają przed detektywem wszystko, co się da. Jennings świetnie konstruuje swoich bohaterów – każdy rozdział przynosi nam inne odkrycia, kolejne sylwetki ludzi, którzy mogli być zamieszani w śmierć Dolly. Każdy przepytywany przez Murdocha bohater coś kręci, ukrywa, wydaje się podejrzany, dzięki czemu czytelnik nie może od razu domyślić się rozwiązania sprawy. Autorka buduje napięcie – przenikliwość Murdocha sprawia, że jego kolejne wizyty u podejrzanych skutkują odsłonieniem kilku kart, a co za tym idzie rzucają nowe światło na sprawę. W gąszczu strzępków informacji, jakie otrzymuje policjant, porusza się on z niezwykła gracją i trafną dociekliwością. Część druga serii jest tak samo dobra jak pierwsza – tożsamość mordercy zostaje odkryta dopiero na końcu, co zapewnia czytelnikowi napięcie i dobra zabawę aż do ostatniej strony.

Detektyw Murdoch jest postacią niezwykle ciekawą i budzącą nasze uznanie. Po śmierci narzeczonej wreszcie zaczyna odżywać i podziwiać kobiece piękno, szukając szczęścia dla siebie. Oprócz tego trenuje jazdę na rowerze, gdyż chce wziąć udział w kolarskich zawodach i chodzi na lekcje tańca. Jest oddany swojej pracy i poświęca jej większość czasu. W tomie drugim spotykamy starsze małżeństwo, znane z poprzedniej części, u których Murdoch wynajmuje pokój. Arthur wciąż podupada na zdrowiu, mimo najróżniejszych medykamentów, jakie podaje mu Beatrice. Oboje są zafascynowani pracą detektywa i chętnie słuchają jego opowieści o postępach śledztwa. Od niedawna w domu Kitchenów mieszka także wdowa z synem, a uwadze towarzystwa nie umyka fakt, że Murdoch jest nią najwyraźniej zainteresowany.

Okładka utrzymana jest w podobnym stylu, jak poprzednio: na ciemnym, brązowym tle widnieje pożółkłe zdjęcie kobiety i dziewczynki w strojach z epoki. Ta stylistyka znakomicie koresponduje z treścią książki. Dodatkowo na skrzydełku obok notki o autorce możemy podziwiać jej zdjęcie również w dopasowanym do tamtego wieku ubiorze. Jennings jest pasjonatką XIX wieku, co pewnie skłoniło ją do umieszczenia akcji swoich kryminałów właśnie w tym okresie.

Książkę czyta się z przejęciem, analizując krok po kroku wszystko to, do czego uda się dotrzeć Murdochowi. Można obstawiać swoje typy, szukać sprawcy na własną rękę, ale tak naprawdę każda zbrodnia niesie ze sobą wiele tajemnic, a po drodze ujawnia się wiele innych, drobniejszych przewinień, gdyż prawie każdy bohater ma coś na sumieniu. Niejednoznaczność, sploty intryg i kamuflaże bohaterów podsycają apetyt czytelnika i są wielkim walorem kryminału. Niedługo ukaże się trzeci tom serii, na który czekam już z niecierpliwością.

Ocena 5/6



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Oficynka


sobota, 29 października 2011

Stosik na listopad :)

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 29, 2011 23 komentarze
Listopad za pasem a ja zgromadziłam całkiem przyjemny stosik na ten okres. W większości inspirowany też Waszymi blogowymi odkryciami. Prawie cały jest zasługą kolejek i rezerwacji, jakie poczyniłam w Bibliotece Śląskiej. Opłaciło się :)



I tak od góry:

- M. Jennings "Pod gwiazdami smoka", czyli 2 część przygód detektywa Murdocha od Oficynki

- E. Colfer "Artemis Fowl. Zaginiona kolonia" cz. 5. Zgromadziłam już dawno u siebie 4 poprzednie i przerwałam kupowanie, a teraz mam okazję przypomnieć sobie serię i nadrobić braki.

- J. Updike "Czarownice z Eastwick"

- G. Musso "Ponieważ cię kocham"

- J. Picoult "Dziewiętnaście minut" - bardzo się cieszę, że wreszcie poznam tę autorkę, zwłaszcza że mam 2 jej książki w tym zestawie

- C.J. Cooke "Zawsze przy mnie stój"

- A. Gavalda "Kochałem ją"

- J. Saramago "Miasto ślepców" - ktoś musiał ukraść obwolutę i nie widać okładki :P

- J. Picoult "Jak z obrazka"



Oj mam co czytać :)

piątek, 28 października 2011

Beate Teresa Hanika: "Milczenie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 28, 2011 12 komentarze

Autor: Beate Teresa Hanika
Tytuł: "Milczenie"
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 216

Najstraszniejszą z krzywd jaką można zadać, wymierza się przeciw dziecku. Ono nie potrafi się bronić, nie zna swoich praw, nie rozumie, co się wokół niego dzieje i dlaczego ktoś najbliższy, kto mówi, że kocha, zadaje mu ból. Niestety – co chwilę media bombardują nas przerażającymi obrazami molestowanych dzieci, a krzywdę zadają im najczęściej ludzie z najbliższego otoczenia: sąsiedzi, dziadkowie, ojcowie, wujkowie, bracia. Beate Teresa Hanika, niemiecka pisarka, postanowiła zmierzyć się z tym tematem tabu i napisać wstrząsającą powieść, w której oddaje głos molestowanej dziewczynce.

Mam na imię Malwina.
Pierwszego maja skończę czternaście lar.
Teraz jest kwiecień.
Jeszcze dwa tygodnie.
Kiedy skończę czternaście lat (…)
Będę umiała krzyczeć tak głośno,
Że wszyscy będą się mnie bali
I uciekali przede mną,
Kiedy tylko zechcę.
Moi rodzice, i dziadek, wszyscy ludzie.


Malwina jest miłą, pogodną dziewczynką, trochę nieśmiałą i zamkniętą w sobie. Jej apodyktyczny ojciec jest nauczycielem w szkole, a matka nie pracuje – cierpi na chroniczne migreny, które nie pozwalają jej opuszczać domu. Dziewczynka ma dwójkę rodzeństwa – starszy brat Paul studiuje i przyjeżdża do domu tylko na weekendy, siostra Anne uprzykrza jej życie i nie widzi świata poza właściwym kolorem szminki do ust. Malwina ma jeszcze najlepszą przyjaciółkę, Lizzy – razem spędzają czas w willi, opuszczonym domostwie, które jednak wkrótce ma ulec rozbiórce. Akcja książki dzieje się podczas dwutygodniowych, letnich ferii – Malwina zostaje sama, gdyż Lizzy wyjeżdża z matką na wakacje. Ponieważ dziadek dziewczynki jest chory, a od śmierci babci mieszka sam, Malwina zostaje oddelegowana, niczym Czerwony Kapturek, do opieki nad starszym panem. Dziewczynka z każdym dniem robi to coraz niechętniej, czym naraża się na gniew rodziców. Kiedy Malwina decyduje się przerwać milczenie i wyznać, że „dziadek ją całuje i dotyka” rodzice robią spłoszone miny i obracają wszystko w żart. Nie wierzą córce i każą jej przestać wygadywać głupstwa. Tym samym pozostawiają ją samą z problemem, Malwina zamyka się coraz bardziej, czując że z nikąd nie może otrzymać pomocy.

„Wszystko we mnie stało się zimne, podczas skoku z huśtawki zostałam gdzieś tam, w górze. Nie wróciłam do swojej skorupy. Szybowałam ku gwiazdom. Nieskończenie wysoko”.

Książka to wnikliwe i poruszające stadium dziecka molestowanego, obnażająca techniki manipulacji nad ofiarą. Dziadek potrafi sobie bezwzględnie podporządkować dziecko, zapewniając najpierw, że wszystko co robią jest po to, by uszczęśliwić babcię, a po jej śmierci wmawia Malwinie, że nikt jej nie zrozumie i nikt nie uwierzy, a on ją tak bardzo kocha i nie chce dla niej źle. Porażająca jest obojętność otoczenia – nie mieści się wręcz w głowie, że rodzice o niczym nie wiedzieli. Wydaje się, że trudno znieść im prawdę, dlatego odpierają zarzuty córki wmawiając sobie, że fantazjuje. Jeszcze boleśniej wygląda sprawa zmarłej na raka babci – przez wiele lat była ona naocznym świadkiem cierpienia wnuczki i nie zrobiła nic ze strachu przed swoim mężem, co więcej, sama popychała dziecko w jego ręce. Cały ten długoletni proces zniewolenia Malwiny poraża czytelnika. Misterna nić, w której na dziewczynkę czeka obrzydliwy, niebezpieczny pająk. Autorka unika drastycznych opisów i dosłowności, ale pod strzępem przemycanych informacji wyłania się dramatyczny obraz. Samotna, osaczona dziewczynka, która nie wie, jak przerwać swój koszmar.

Ale gdzieś obok tego całego bagna zła, Malwina ma szansę na odnalezienie własnego szczęścia. Wariat, chłopak który jeszcze w zeszłym roku z bandą przyjaciół atakował willę, teraz się do niej zbliża i choć początkowo drażni ją, wkrótce Malwina znajdzie w tej bliskości ukojenie. W książce występuje jeszcze jedna ważna, barwna postać – Polka, wynajmująca mieszkanie w sąsiedztwie dziadka dziewczynki. Tylko ta zupełnie obca kobieta potrafi dostrzec prawdziwą naturę kata i zadbać o Malwinę. W przeciwieństwie do najbliższych – nie ignoruje sygnałów i chce pomóc wykorzystywanej dziewczynce.

„Milczenie” było dla mnie lekturą wstrząsającą – to nie pierwszy raz, gdy zetknęłam się z taką tematyką, ale mimo to książka zszokowała mnie i skłoniła do głębokich rozważań. Czytając wielokrotnie zastanawiałam się czy autorka zna ten temat z własnego doświadczenia albo z najbliższego środowiska, tak rzetelnie i wiarygodnie oddała całą sytuację. Książka ukazała się w ramach kampanii uświadamiającej problem molestowania i wywołała żywy odzew wśród tamtejszych nastolatek i rodziców. Napisana świetnym, poruszającym stylem, jest znakomita lekturą, jednak niełatwą. Myślę, że ta książka jest dobra zarówno dla rodziców – pozwala otworzyć im oczy i zastanowić się nad tym co należy zrobić, gdy dostrzegą podobny problem, jak i dla nastolatków, głównie młodych dziewczyn, ale z uwzględnieniem pewnej granicy wiekowej.

Ocena: 6/6

czwartek, 27 października 2011

Eric-Emmanuel Schmitt: "Małe zbrodnie małżeńskie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 27, 2011 19 komentarze

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł: "Małe zbrodnie małżeńskie"
Wydawnictwo: Znak
Stron: 98


Kiedy dwoje młodych ludzi składa sobie przysięgę małżeńską przed ołtarzem, mimo najszczerszych chęci by się udało, oboje nie mogą mieć pewności jak potoczy się ich wspólne życie i co skrywa przyszłość.

„Para młodych to para, która próbuje pozbyć się innych. Para starych to para, gdzie partnerzy usiłują się wzajemnie wyeliminować. Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą”.

Eric-Emmanuel Schmitt znany jest z literackich miniatur. Jego książeczki, bo trudno nazwać inaczej te utwory, są najczęściej zapisem krótkiej historii, małym opowiadaniem, gdzie unika się zbędnych słów, stawiając na zwięzłość. Nie inaczej jest w przypadku „Małych zbrodni małżeńskich”, które liczą sobie niecałe sto stron. A mimo to autor w tej fragmentarycznej, oszczędnej formie, potrafi przekazać tak wiele cennych myśli, obserwacji, słów. To fenomen, z którym warto się zapoznać.

„Małe zbrodnie małżeńskie” mają tylko dwóch bohaterów – małżeństwo w średnim wieku, które spędziło ze sobą piętnaście lat. On, Gilles, w skutek wypadku cierpi na amnezję i właśnie wraca ze szpitala do domu, ona, Lisa, stara się przypomnieć mu przeszłość, opowiadając jakim był człowiekiem i jak wyglądało ich wspólne życie. Książka ma formę dramatu – odczytujemy naprzemienne kwestie bohaterów, a czasem pojawiają się didaskalia, które informują nas o wyrazie twarzy postaci, o tonie ich głosu, poczynaniach. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego wieczoru, w salonie ich mieszkania. Można pomyśleć: cóż ekscytującego można znaleźć w mikroskopijnej powieści, składającej się wyłącznie z dialogu dwóch postaci? A jednak, powieść Schmitta wciąga i zaskakuje, jest naprawdę dobrą lekturą.

Małżeństwo dokonuje rozrachunku swojego związku, nawzajem się oskarża, wytyka sobie wady, ale także wspomina początki związku, z rozrzewnieniem wraca do tych pierwszych, pięknych chwil. Ich rozmowa przybiera czasem dramatyczny obrót, by chwilę później oboje mogli wybuchnąć śmiechem. Błyskotliwe, świetne dialogi są podstawą tego dramatu. Nie brak tu humoru i ironii, ale mamy także gorzką prawdę, mądrość i powagę. Okładka też jest przewrotna i doskonale oddaje klimat dramatu.

Książka obfituje w zaskakujące zwroty akcji. Ponieważ Gilles cierpi na zanik pamięci, Lisa może kształtować jego obraz według własnego uznania, zataić drażniące fakty, a także okłamać go w kilku sprawach. Jednak mężczyzna nie pozostaje jej dłużny: granica między oskarżanym a oskarżającym, między troską a karą, miłością a nienawiścią, kłamstwem a prawdą, jest bardzo cienka. Osoba, która wiedzie prym w rozmowie, nagle zostaje strącona, zdemaskowana, by po chwili przywrócić poprzedni porządek i znów przewodzić.

Schmitt zaskakuje przewrotnością dialogów, zażyłością bohaterów i konsekwencjami ich postępowania. Autor znakomicie przedstawił małżeńską parę, przechodzącą kryzys. Książka wciąga od pierwszej strony i można ją pochłonąć w godzinę. Świetna lektura, pobudzająca do refleksji.

Ocena: 5/6

środa, 26 października 2011

Clive Staples Lewis: "Dopóki mamy twarze"

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 26, 2011 21 komentarze

Autor: C.S. Lewis
Tytuł: Dopóki mamy twarze
Wydawnictwo: Esprit
Stron: 360


Kiedy pierwszy raz zobaczyłam okładkę i tytuł książki C.S. Lewisa wiedziałam, że muszę ją przeczytać. „Dopóki mamy twarze” – głowiłam się, co też to może znaczyć. I czym właściwie jest twarz? Tym, co nas kształtuje, wpływa na ocenę drugiego człowieka? Twarz to, można by rzec, synonim naszej tożsamości, wystawiany na ogląd innych. To na niej możemy śledzić emocje, nastrój, ale równocześnie pewnymi technikami maskować to, co chcemy ukryć. Bo twarz to też maska, za którą ukrywa się nasze prawdziwe „ja”. I w takim rozumieniu należy podejść do tytułu książki – dopóki skrywamy siebie, dopóki jesteśmy sztuczni… Trzeba zdjąć z siebie powłokę, by odnaleźć to, czego szuka główna bohaterka opowieści…

Orual jest najstarszą córką Troma, króla Glome – starożytnej krainy, w której rozgrywa się akcja książki. W przeciwieństwie do swojej młodszej, urodziwej siostry, Orual jest przerażająco brzydka i w pewnym momencie zaczyna zakrywać twarz welonem, by nie narażać się na kolejne zniewagi. Glome to miasto, w którym czci się pogańskie bóstwa, przede wszystkim boginię Ungit – mieszkańcy składają jej ofiary ze zwierząt, a nawet ludzi, w prowadzonej przez Kapłana świątyni. Po śmierci matki dziewczynkom ścina się włosy, a król żeni się ponownie. Na świat przychodzi Istra, dziewczynka tak piękna, że wkrótce lud zaczyna ją wielbić jak boginię i sądzić, że ma magiczną moc. Dziewczynki dorastają pod okiem niewolnika z Grecji – Lisa, który uczy je filozofii i mądrości poetów. Jednak gdy na Glome spadają plagi nieszczęść, nieurodzaj, susza i zaraza, ład zostaje przerwany, a ludność żąda krwi. Ofiara złożona Ungit na szczycie Szarej Góry ma przywrócić harmonię. Mówi się o Bestii, która czeka tam na młodą dziewczynę, by w mroku nocy nawiedzać ją i dopełniać małżeńskiego obowiązku. Kości zostają rzucone, a wróżba wskazuje ofiarę…

C.S. Lewis w Polsce jest znany przede wszystkim z literatury dla dzieci i młodzieży, mówię tu oczywiście o popularnym cyklu „Opowieści z Narnii”. Ale pisał także eseje, traktaty i teksty związane z duchowością, a pod koniec życia ukończył prace nad niniejszą pozycją, chociaż jej zamysł nosił w sobie już od lat studenckich. Jak tłumaczy w posłowiu, jego książka to „mit opowiedziany na nowo”. Historia trzech sióstr jest wzorowana na „Metamorfozach”, historii Kupidyna i Psyche. Reinterpretacja Lewisa, choć czerpie z pierwowzoru wiele scen i motywów, znacząco od niego odbiega. Autor naszkicował własne sylwetki bohaterów i zmienił motywację ich działań, nadając tym samym tej historii nowych znaczeń interpretacyjnych.

Główną bohaterką, prowadzącą nas przez świat Glome, jest Orual. Poznajemy ją u kresu życia, gdy jako stara kobieta, Królowa, postanawia spisać swoją skargę do bogów. Nie boi się już ich gniewu, ponieważ przeczuwa własną śmierć, ale pragnie odpowiedzi. Spisuje dzieje swojego życia, oskarżając bogów o to, że systematycznie odbierali jej wszystko, co kochała, zsyłając na nią nieszczęścia.

Orual jest postacią niezwykle fascynującą – rozdartą wewnętrznie między naukami swojego opiekuna, Lisa, a wierzeniami krainy, z której pochodzi, między miłością do najmłodszej siostry i nienawiścią do niej, między uczuciem a obowiązkiem, wiara a ułudą. W trakcie swojej opowieści przechodzi przemiany wewnętrzne i dokonuje oceny swojego życia. Wiemy o niej, że jest przerażająco brzydka, ale co ciekawe, w książce brak jakichkolwiek opisów jej twarzy. Przywodzi na myśl biblijnego Hioba, przechodzącego ciężkie próby…

Powieść Lewisa jest wieloznaczna, a mnogość jej odczytań świadczy o kunszcie pisarza. Z jednej strony mamy tu do czynienia z mitem czy przypowieścią, z drugiej możemy odbierać to dzieło jako powieść fantasy. Jest to książka uniwersalna, aktualna także dzisiaj, jak i 50 lat wcześniej. Lewis prowokuje czytelnika do rozważań nad istotą miłości, własną duchowością, religią. Pokazuje różne odcienie tego uczucia, a także to, jak łatwo skrzywdzić kogoś, kto jest dla nas najważniejszy („Mówią, że miłość i pożeranie są jednym i tym samym, prawda?”). Natomiast skonfrontowanie ze sobą dwóch odmiennych religii również pozwala na zadanie wielu ważnych pytań. Czy wszystko da się wytłumaczyć rozumowo? Czy bogowie istnieją i zsyłają kary? Czy należy składać im ofiary? Czym jest zło, zamieszkujące Szarą Górę? Jaka jest granica pomiędzy obłąkaniem a wiarą?

Książka Lewisa to pasjonująca wędrówka w przeszłość, w pogańskie krainy, których nie znamy. Opowieść o miłości i nienawiści, życiu i śmierci, tym, co naturalne i boskie. Książkę czyta się jednym tchem, z przejęciem śledząc losy bohaterek i zastanawiając się nad finałem całej opowieści. To historia, nad którą jeszcze długo po przeczytaniu można się zastanawiać, starając się pojąć wszystko to, co autor chciał nam przekazać. Jeżeli ktoś zna Lewisa wyłącznie z jego książek dla dzieci, warto sięgnąć po „Dopóki mamy twarze” i zagłębić się w opowieść przeznaczoną tym razem dla starszych odbiorców.


Ocena 5/6


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu
Esprit





(PS Były jakieś problemy z dodawaniem komentarzy po zmianie szablonu, ale już powinno być dobrze. Gdyby ktoś miał jeszcze problemy - proszę o maila. I dziękuję za info :))

wtorek, 25 października 2011

Coma: bez tytułu

Autor: Po drugiej stronie... dnia października 25, 2011 49 komentarze
Zespół: Coma
Tytuł: bez tytułu

Dziś będzie trochę niecodziennie, gdyż zamiast książki zdecydowałam się zrecenzować kawałek dobrej muzyki, a ściślej mówiąc: najnowszą płytę łódzkiego zespołu Coma, która swoją premierę miała 17 października tego roku.

W skład zespołu wchodzą obecnie Piotr Rogucki (wokal), Dominik Witczak (gitara), Adam Marszałowski (perkusja), Rafał Matuszak (bas) i Marcin Kobza (gitara). Zespół powstał w 1998 roku w Łodzi i ma na swoim koncie już kilka płyt, m.in.: „Pierwsze wyjście z mroku”, „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków”, „Hipertrofię”, a także płyty koncertowe i symfoniczne.

Zaczynając od strony wizualnej: płyta prezentuje się bardzo ciekawie, wygląda jak zgrabna, mała książeczka, oprawiona w twardą, czerwoną okładkę. Płyta jest bez tytułu, ale została już okrzyknięta mianem „Czerwonego albumu” ze względu na ostrą, specyficzną stylistykę, w jakiej utrzymana jest całość. Na czerwonej okładce w lewym górnym rogu ukrywają się ciemne, poplamione czarną farbą, sylwetki chłopaków – jakby zaszczute, zagonione w kąt. Efekt wzmocniony jest przez mimikę ich twarzy: szerokie, wystraszone oczy i krzyczące usta. Wydaje się, że zespół został doprowadzony do takiego stanu przez rzesze fanów, wystawiając się z nową płytą na ich ostrą krytykę. Co zresztą znamienne – premierom nowych płyt Comy często towarzyszą żywe dyskusje wśród słuchaczy, co widać na forach, a kawałek promujący najnowszy krążek tylko podsycił atmosferę, ale o tym później.


Pierwsze strony „książeczki” ukazują nam obrazek znany z teledysku do singla promującego płytę „Na pół”, a także z grafiki, w jakiej utrzymana jest nowa odsłona strony zespołu – sylwetki chłopców na ostrym, czerwonym tle, skąpane kolorową farbą. Motyw ten odnajdujemy również na pozostałych stronach z tekstami zespołu: kolorowe smugi farby świetnie komponują się z czerwoną tapetą książeczki. I wreszcie sama płyta – czerwona i bez jakiegokolwiek podpisu. Najnowszy krążek jest bardzo oszczędny i to celowy zabieg muzyków: w odróżnieniu od przesyconej znaczeniami i konceptami „Hipertrofii” chłopcy tym razem postawili na prostotę – dlatego brak tytułu, utworów jest tylko 12, a całość trwa zaledwie 55 minut – a to niewiele, jak na Comę.

Pierwszy singiel z płyty – kawałek „Na pół” – zdecydowanie odcina się od znanej nam dotąd stylistyki zespołu. Jest bardzo popowy, optymistyczny, kolorowy. Jednak bardzo szybko można się było zorientować, że promując się właśnie tym utworem Coma postanowiła sobie zażartować z publiki. Przeczytałam kiedyś na ich stronie, że chłopcy lubią robić wszystko na odwrót i chyba właśnie chcieli to pokazać wybierając na singiel kawałek najsłabszy na całej płycie. To swoista zabawa z fanami i mediami – dowiedli tego zresztą na spotkaniu z fanami w katowickim Empiku, kiedy ze śmiechem stwierdzili, że „Wszyscy na pewno lubią Na pół”. Mimo początkowych obaw o zawartość płyty, fani się nie zawiedli: dostajemy tu naprawdę solidną, mocną porcję prawdziwego rocka, z jakiego słynie Coma.




Nie będę rozwodzić się nad brzmieniem gitar, basem, rytmiką, klimatem i wszystkimi tymi muzycznymi smaczkami, gdyż po prostu się na tym nie znam. Mogę jedynie powiedzieć, że płyta jest dobra i na pewno nie zawiedzie fanów tej muzyki. Utwory są zdecydowanie mocniejsze, ostre (przede wszystkim „Angela”, czy „Woda leży pod powierzchnią”) i aż nie mogę doczekać się, kiedy usłyszę je na żywo na koncertach. Ale nie brak tu także liryczności, z której słynie Coma – kawałek „Los cebula i krokodyle łzy” po prostu miażdży swoją mocą. Głos Piotra Roguckiego, który po prostu uwielbiam, oszałamia swoją skalą i impetem. Z kolei w utworze „0Rh+” mamy do czynienia z łagodnym, poetyckim wejściem, które następnie przeobraża się w kawałek dobrego hałasu. Wszystkie utwory mają w sobie coś i przypadły mi do gustu, a płyta jest mocna i dobra. Niesie ze sobą jakiś powiew świeżości, pokazuje nowe oblicze zespołu, ale z drugiej strony możemy wychwycić na tym godzinnym zapisie także wszystko to, co dotychczas urzekało nas w muzyce zespołu. Jak dla mnie kolejna muzyczna bomba, której nigdy nie będzie mi dość.



A zamawiając płytę przedpremierowo można było uzyskać dodatkowy bonus, który już zawisł na mojej ścianie: duży, czerwony poster z chłopakami i ich odręcznymi autografami. Prawdziwa gratka :)


Ocena 6/6

A Wy, słuchacie Comy?


PS
/jak widać u mnie małe zmiany szablonowe, jeszcze nie wiem czy zostawię taką szatę, na razie eksperymentuję ;)/
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon