niedziela, 15 stycznia 2012
"Dziewczyna z tatuażem" - film
"Dziewczyna z tatuażem” to amerykańska wersja pierwszego tomu cyklu „Millenium” S. Larssona („Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”). Film zawitał do naszych kin w piątek i muszę przyznać, że z niecierpliwością czekałam na tę premierę. Opłacało się, bowiem obraz Davida Finchera jest po prostu genialny i znakomicie odzwierciedla popularną powieść.
W role przenikliwego duetu, dziennikarza Mikaela Blomkvista i hakerki Lisbeth Salander, wcielili się Daniel Craig ( „James Bond”) i obiecująca Rooney Mara. Choć to Mikael jest głównym bohaterem zarówno powieści, jak i w filmie, sam Craig przyznaje, że to Mara ukradła mu ten film. I jest w jego słowach wiele prawdy. Kreacja, jaką stworzyła ta młoda aktorka, olśniewa. Przede wszystkim Roonej jest idealnym ucieleśnieniem wizerunku Lisbeth, jaki pojawiał się w mojej głowie w trakcie lektury książki. To bardzo trudne powtórzyć sukces tak, by czytelnicy byli zadowoleni z filmu, ale tym razem się udało. Film naprawdę dobrze się ogląda i będą nim zachwyceni fani Larssona a również ci, którzy wybierają się do kina nie znając trylogii.
Lisbeth to postać bardzo złożona: wydaje się chłodna, niezrównoważona, pod maską obojętności i sarkastycznych uwag skrywa jednak prawdę o ogromnym cierpieniu. Młoda dziewczyna o wyzywającym wyglądzie jest przeciwieństwem tego, co serwowały nam dotychczas filmy akcji. Lisbeth nie jest pięknością o wysmakowanych kształtach. To przeraźliwie chuda, wykolczykowana dziewczyna z tatuażami na ciele i krótką fryzurą. Jej wygląd jest wyrazem antyspołecznych zachowań: Lisbeth nie potrafi utrzymywać przyjaźni z ludźmi i nikomu nie ufa. Jest przy tym obdarzona nieprzeciętną inteligencją i fotograficzną pamięcią. Mara znakomicie wczuła się w psychikę fikcyjnej bohaterki, sprawiając, że Lisbeth dzięki niej ożyła i nabrała kształtów. Kiedy dziewczyna ma po raz pierwszy pojawić się na ekranie czujemy dreszcze, czy sprosta naszym wymaganiom, ale bez obaw – wszystko jest na swoim miejscu. Kreacja Lisbeth jest idealna. Jej zdolności bardzo przydadzą się Mikaelowi, prowadzącemu śledztwo dotyczące zbrodni sprzed czterdziestu lat. Zresztą – nie mam zamiaru kolejny raz rysować fabuły, którą każdy z Was raczej już zna, przynajmniej ze słyszenia.
Jeżeli chodzi o film, to choć się jeszcze w tym nie orientowałam, sądzę, że ma jakieś ograniczenia wiekowe. Dużo w nim scen brutalnych i erotycznych. Sceny gwałtu są przedstawione tak wiarygodnie, że aż ciężko na nie patrzeć, szokują. Dla równowagi pojawia się też dużo scen erotycznych, które mają złagodzić wydźwięk tamtych. Mara rozbiera się często, nie kryjąc się ze swoim ciałem. A poza tym dużo tu też humoru - niektóre uwagi i zachowanie Lisbeth po prostu rozbrajają.
Film trwa ok. 160 minut, ale prawdę mówiąc ja tego jakoś nie odczułam. Jest dynamiczny, trzyma w napięciu i wciąga od pierwszej klatki. Zapomniałabym – kolejnym zachwytem napawa czołówka. Tutaj link do tej elektryzującej muzyki: klik
Próbowałam wczoraj obejrzeć szwedzką wersję, która powstała dwa lata temu, ale jakoś nie przemówiła do mnie i wyłączyłam film po godzinie. Może dlatego, że wciąż miałam w głowie genialne kreacje amerykańskie i rodzimi aktorzy pisarza nie przemówili do mnie, a może po prostu muszę trochę odczekać, by znów na nowo zatopić się w tej historii. W każdym razie chciałabym jak najszybciej przeczytać pozostałe tomy, bo jak na razie mam za sobą tylko pierwszy.
I jeszcze na koniec: oczywiście w filmie zostaje pominiętych kilka wątków, a kilka scen (łącznie z zakończeniem) zostaje trochę przetworzonych. Niemożliwym byłoby przeniesienie na ekran wszystkiego w pierwotnej postaci, bo wtedy film byłby wydłużony o co najmniej kolejną godzinę. Mimo wszystko nie czuję żadnego niedosytu, jestem zadowolona i mogę gorąco polecić. A może już widzieliście „Dziewczynę…?”
Ocena: 6/6
Categories
film
poniedziałek, 9 stycznia 2012
Megan Abbott: "Koniec wszystkiego"
Autor: Megan Abbott
Tytuł: "Koniec wszystkiego"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 238
„Cała ta beznadzieja i żałość wybuchają z taką siłą, że można się nią zadławić. Po godzinie, może dłużej, pałętania się po domu dostrzegam, że czas może się niemal zatrzymać. Nie wyobrażam sobie, jak przetrwam te letnie dni bez Evie. Nie wyobrażam sobie lata bez Evie. Nigdy nie spędzałam lata bez Evie.”
Co się dzieje z dzieckiem, które znika? Gdzie przebywa i z kim? Jak bardzo jest zagrożone? Czy cierpi? I czy każdy dzień zmniejsza szansę na odnalezienie go żywego? Na takie i inne pytania możemy próbować sobie odpowiedzieć czytając książkę „Koniec wszystkiego” M. Abbot…
Lizzie jest najlepszą przyjaciółką Evie, jej cieniem, kompletną połową. Evie, która zniknęła. Cichej trzynastolatki, która przepadła bez wieści. Dziewczynki pożegnały się przed boiskiem szkolnym - Lizzie wybierała się z mamą do centrum handlowego, Evie wolała pójść pieszo, jednak nigdy nie dotarła do domu. Gdy Lizzie znajduje się w ogniu pytań policji z dnia na dzień jej pamięć zaczyna wydobywać na światło dzienne zapomniane wcześniej fakty. Ktoś wystawał pod domem zaginionej dziewczynki co noc – jakiś starszy mężczyzna, wpatrzony w jej okno z chorobliwą fascynacją. Lizzie przypomina sobie samochód, który widziała tamtego dnia na boisku. Zaczyna odtwarzać ostatnie rozmowy z przyjaciółką, łączyć tropy. Czy jej pomoc okaże się skuteczna? Czy Evie się odnajdzie? I co tak właściwie się stało?
Książka Abbott jest niespotykana, inna niż wszystkie, nie do zapomnienia. To rodzaj tej lektury, podczas czytania której mamy ściśnięte z emocji gardło. Jej strony wręcz kipią od emocji: ból, tęsknota, podejrzliwość, niewiedza… To wszystko składa się na unikalną mieszankę, jakiej dostarcza nam Lizzie – bo to ona jest narratorką tej opowieści. Dziewczynka nad wyraz dojrzała, w swoich obserwacjach i rozmyślaniach dająca najlepszy temu wyraz, jest również bardzo wrażliwa. Stylistyka jej wypowiedzi ma w sobie coś niepowtarzalnego, zbliża język do poezji. Przyznam, że książkę czytało mi się wprost świetnie, choć tyle w niej niejasności, dwuznaczności i przemilczeń. Zagadka rozwiązuje się stopniowo i w nieoczekiwany sposób. Abbott podejmuje tu drażliwe tematy tabu, jej powieść to pasjonujący thriller psychologiczny o dużej dawce erotyzmu. Powieść odważna, ekspresywna, z drugim dnem.
Bo właśnie owo drugie dno jest największą mocą tej książki. Bardzo chciałabym wymienić się z poglądami o książce z kimś, kto już ją czytał, albo ma zamiar to zrobić w najbliższym czasie. Zakończenie tej powieści jest bowiem tak zaskakujące, że ja sama przez chwilę nie mogłam się do końca połapać. Daje możliwości różnych rozwiązań, wielu interpretacji, a przynajmniej w mojej głowie zaczęło od razu kiełkować kilka myśli i bardzo chciałabym skonfrontować te opinie z innymi, by wspólnymi siłami dojść do najwłaściwszej konkluzji. Myślę, że zakończenie niektórych czytelników może wręcz rozczarować, pozostać dla nich niezrozumiałe. To książka z rodzaju tych, gdzie trzeba się skupić, czytać między wierszami, zwracać uwagę na słówka - lektura wymagająca. Obraz, jaki może odsłonić się przed czytelnikiem pod koniec lektury naprawdę zwala z nóg. Sama do tej pory aż nie wiem co myśleć… Chyba wrócę do niej jeszcze kiedyś, gdy czas na to pozwoli. Bo naprawdę warto.
Ocena: 6/6
Categories
dramat,
książka,
M. Abbott,
obyczajowa,
Prószyński i S-ka,
thriller
piątek, 6 stycznia 2012
Cathy Glass: "Najsmutniejsze dziecko"
Autor: Cathy Glass
Tytuł: "Najsmutniejsze dziecko"
Wydawnictwo: Hachette
Stron: 400 (wydanie kieszonkowe)
Lubię czytać historie z życia wzięte. Kiedy byłam dużo młodsza zaczytywałam się w czarno-białych gazetach z cyklu „okruchy życia”, rzekomo przedstawiających właśnie takie sytuacje. Ile w tym prawdy, wiadomo, jednak chyba wielu z nas ma podobne zainteresowania. Dotyczy to także książek pisanych na kanwie autentycznych wydarzeń, często brutalnych, dramatycznych, wstrząsających. Wydawnictwo Hachette oferuje ciekawy cykl „Pisane przez życie”, gdzie ukazywane są historie dzieci żyjących w skrajnych warunkach, zaniedbywanych czy wykorzystywanych przez biologicznych rodziców i oddanych pod opiekę pracownikom pomocy społecznej. Od dawna zabierałam się do lektury książek z tej serii, choć w związku z trudną tematyką, trochę się też bałam. Ale w moje ręce trafiła pierwsza książeczka, niedługo też mam w planach kolejne.
„Najsmutniejsze dziecko” to sprawozdanie z perspektywy opiekunki, Cathty Glass, z okresu w którym trafiła pod jej skrzydła dziesięcioletnia Donna. Dziewczynka została zabrana biologicznej matce razem z dwoma braćmi, jednak wskutek dramatycznych relacji między rodzeństwem, rozdzielono ją i powierzono Cathy. Kobieta od wielu lat pracuje jako opiekunka, wychowując przy tym samotnie dwójkę własnych dzieci. Donna jednak od początku była dzieckiem innym, szczególnym – osowiała i zamknięta w sobie, tłumiła wewnątrz okropności dzieciństwa. Dzięki zażartej walce o jej zdrowie psychiczne, Donna stopniowo zaczyna się otwierać, zdradzając szczegóły ze swojego smutnego życia. Okazuje się, że dziewczynka była krzywdzona zarówno przez matkę, jak i rodzeństwo. Pełniła w domu rolę kozła ofiarnego, winionego za wszelkie nieprawidłowości. Ciemniejsza skóra była symbolem jej skalania, zbrudzenia. Teraz, gdy została wyrwana z zarodka piekła, ma szansę na lepsze życie, jednak przed nią i jej opiekunką długo droga ku wyleczeniu ran…
W książce „Najsmutniejsze dziecko” najbardziej poraża fakt, że taka i inne, podobne historie, rozgrywają się gdzieś wokół nas. Istnieją rodzice, którzy nie potrafią zajmować się swoimi dziećmi, co więcej, znęcają się nad nimi i obciążają winą za własne niepowodzenia. To straszne, ale najgorsza jest świadomość, jak niewiele jesteśmy w stanie z tym zrobić. Bardzo podoba mi się ukazany w książce system opieki społecznej, funkcjonujący w Anglii, który stara się w możliwie najlepszy sposób zaprzestać podobnych szkodliwych działań. Opiekunowie, mający nawet własne rodziny, biorą do siebie dzieci na okres przed ostatecznymi rozprawami sądowymi i starają się stworzyć im jak najlepsze warunki. Każdy z opiekunów ma nad sobą osobę kontaktową, do której może zwracać się w razie wątpliwości. Oprócz tego opiekunowie prowadzą też dzienniki, dowożą dzieci na widzenia i są w kontakcie z pracownikami opieki. Dobro dziecka jest najważniejsze, dlatego każde dziwne zachowanie jest od razu zgłaszane i interpretowane. Po procesie opieka decyduje co dalej – dziecko może zostać adoptowane, przeniesione do innych opiekunów albo pozostaje u dotychczasowych. Oczywiście, ten system na pewno ma jakieś wady, ale wydaje mi się, że jest naprawdę dobry i stwarza dzieciom z dysfunkcyjnych rodzin szansę na lepszą przyszłość. Rodziny zastępcze są lepszym wyjściem niż domy dziecka, a opiekunowie przechodzą drobiazgowe szkolenia i muszą posiadać odpowiednie kwalifikacje i cechy charakteru.
Istotnym elementem książki jest również epilog – autorka w kilku słowach dzieli się tam z nami postępami Donny i tym, w jakim punkcie znajduje się dziewczyna w wieku dziewiętnastu lat. Pozwala to nam zobaczyć jak potoczyło się jej życie i przekonać się, czy udało jej się odbudować poczucie własnej wartości.
To moje pierwsze spotkanie z serią „Pisane przez życie” i na pewno polecam ją tym, którzy lubią takie życiowe historie, nie zawsze wesołe. Myślę, że warto je czytać, żeby otworzyć oczy na to, co dzieje się wokół i samemu interweniować, gdy trzeba. Takie książki uwrażliwiają, pobudzają empatię, a to niezwykle istotne. Z pewnością inne książki z tej serii dają podobną naukę, ale każda opowiada indywidualną historię, więc warto poznać jak najwięcej z nich.
Ocena: 5/6
Categories
C. Glass,
dramat,
Hachette,
książka,
obyczajowa
niedziela, 1 stycznia 2012
Ina Knobloch: "Perfumiarz"
Autor: Ina Knobloch
Tytuł: "Perfumiarz"
Wydawnictwo: Telbit
Stron: 350
„… w rodzinie Farinów wszystko oceniano na podstawie woni. To nos decydował, czy ziemia była gotowa na siew, czy nadawała się na założenie winnicy, sadu owocowego czy tylko na łąkę, do wypasu bydła, czy kogoś trawiła choroba albo jaki miał charakter – członkowie rodziny Farinów nosem rozpoznawali więcej niż oczyma.”
Giovannni Maria Farina jest chłopcem szczególnym – wywodzi się z rodziny, chłonącej świat zmysłem powonienia. Obdarzony wybitnym węchem chłopak już od najmłodszych lat zdradza talent, którym przerasta domowników. Wychowuje się w zamożnej rodzinie, w bajecznej okolicy, pachnącej poranną rosą i wypełnionej górskim aromatem. Wkrótce pod okiem opiekuńczej babki, Cateriny, Giovanni opuszcza rodzinne strony, by pobierać nauki w Wenecji. W obcym kraju młodzieńca uderzają ostre i nieprzyjemne zapachy ludzkiego potu, zanieczyszczeń i grzechu. Marzy więc o wynalezieniu orzeźwiającego olejku, mogącego zagłuszyć naturalny ludzki odór. Ponadto, poznaje piękną, niewinną Antonię, dla której traci głowę. Pochłonięty jednak światem zapachów i marzeniem o stworzeniu najdoskonalszego aromatu Giovanni nie zauważa chytrego rywala…
Porównanie „Perfumiarza” I. Knobloch do owianego już legendą „Pachnidła” jest intratne, bowiem obie książki traktują o ezoterycznym, nieuchwytnym świecie delikatnych woni, aromatów, olejków eterycznych i esencji. W obu powieściach mamy do czynienia z wrażliwym męskim bohaterem, który odbiera świat zmysłem węchu i jest w tym nieprzeciętny – Giovanni potrafi odgadnąć tożsamość klienta sklepiku jeszcze zanim zobaczy jego twarz, sugerując się zapachem, w pamięci przechowuje wszystkie poznane dotąd zapachy i potrafi je bezbłędnie łączyć. Obaj bohaterowie ulegają też fanatycznej wręcz pożądliwości wobec młodych, niewinnych kobiet, wydzielających niepowtarzalną woń. Oprócz tego kierują się w życiu obsesją, chcąc stworzyć dzieło doskonałe, jednak podejmują się tego wyzwania w zupełnie inny sposób i z innych pobudek. Na tym porównania się kończą, gdyż książka I. Knobloch opowiada całkiem inną historię.
Giovanni jest postacią historyczną – żył i tworzył na przełomie XVII i XVII wieku. Znany jest przede wszystkim jako twórca Eau de Cologne – wody kolońskiej. Pisarka oparła więc swoje dzieło na faktach autentycznych, co z jednej strony było sporym ograniczeniem – choć wplotła w powieść fikcyjne postacie i wątki, sam obraz mistrza nie mógł ulec wielkim przeobrażeniom, z drugiej – jest znakomitym punktem wyjścia dla historii. Z ciekawostek – w powieści pojawia się młody Vivaldi, pracujący nad kompozycją o czterech porach roku. Przyjaźń obu panów nie jest potwierdzona w żadnych źródłach, jednak prawdopodobieństwo ich spotkania jest realne, co Knobloch wykorzystała, wyciągając z owej znajomości ciekawe możliwości.
Klimat tej książki jest zachwycający, a wszyscy ci, którzy czytali „Pachnidło”, wiedzą, o czym mówię. Choć wydaje się niemożliwe, by oddać słowami zapachy, niektórzy autorzy pokazują, że nic bardziej mylnego – dokonują tego w zachwycający sposób. Złożony świat perfumiarzy, cieszące się sławą sklepiki wypełnione zapachowymi flakonami, tygielkami, buteleczkami i puzderkami, świat ekstraktów – wszystko to uwodzi czytelnika i chociaż nie możemy poczuć tego, co nasi bohaterowie, z zazdrością czytamy o najróżniejszych aromatach, poznając ich dodatkowe właściwości.
Książka Knobloch na pewno jest dziełem subtelniejszym od „Pachnidła”. Giovanni jest człowiekiem skrytym i czystym – bezpruderyjność wielkiego miasta na początku jest czymś, co nie mieści mu się w głowie, dopiero później młody mężczyzna poddaje się temu, nie widząc innej możliwości. Giovanni jest bohaterem raczej nieszczęśliwym – różni się od innych ludzi, a jego nietypowy talent czasem przeradza się w przekleństwo, uniemożliwiając mu normalne funkcjonowanie. Miłość do Antonii również jest uczuciem złożonym – czy Giovanni kocha naprawdę tę piękną kobietę, czy raczej chodzi tylko i wyłącznie o jej wyszukany zapach? Nie można jednak zaprzeczyć, że podporządkowuje tej kobiecie swoje dalsze losy z nadzieją, że będzie godny jej ręki. I jeszcze postać Bernarda – zapalonego wroga perfumiarza z dzieciństwa, które to uczucie zdominuje dalsze życie antagonisty i wykluje w jego głowie perfidny plan zemsty.
Odbiór książki utrudniały mi tylko skomplikowane nazwiska i zdublowane imiona bohaterów, przez co początkowo miewałam problemy z domyśleniem się o którą postać chodzi w danej chwili, jednak po czasie wszystkie wątpliwości zostają rozwiane, a każdy z bohaterów zyskuje jakieś charakterystyczne cechy, dzięki czemu można uniknąć tego kłopotu.
Kiedy sięgałam po „Perfumiarza”, urzeczona okładką tej książki, trochę się obawiałam, że mam przed sobą powieloną historię rodem z „Pachnidła”. I choć nie da się uniknąć powiązań, myślę, że warto poznać obie książki, gdyż choć ukazują ulotny świat zapachów, robią to w zupełnie inny sposób. Mimo drobnych niedociągnięć, czyta się świetnie i naprawdę polecam, bo mało jest takich książek!
Ocena: 4/6
Categories
I. Knobloch,
książka,
powieść historyczna,
romans,
Telbit
środa, 28 grudnia 2011
Kelly Creagh: "Nevermore"
Autor: Kelly Creagh
Tytuł: "Nevermore"
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 456
"Naucz się budzić w swoich snach, Isobel! Inaczej wszyscy będziemy zgubieni".
Powiem tak: ostatni raz ulegam opinii otoczenia i sięgam po książkę z tak wielkimi nadziejami widząc, że wszyscy wokół wychwalają ją pod niebiosa. Właśnie z powodu takiego odbioru jak i – nie da się ukryć – oszałamiającej kampanii reklamowej nastawiłam się na to, że „Nevermore” K. Creagh będzie odkryciem tego roku i zwali mnie z nóg. Niestety, nie pierwszy już raz, srogo się zawiodłam.
Isobel i Varena różni wszystko. Ona jest popularną czidliderką, czyli zgodnie ze stereotypem – blondynką machającą różowymi pomponami w trakcie rozgrywek meczów futbolowych, w których grywa jej przystojny i napakowany chłopak. Isobel należy do ekskluzywnej paczki, czas po szkole spędza na imprezach i nie wie, na jakie studia chciałaby składać papiery. Varen z kolei jest antyspołecznym odludkiem o mrocznym wyglądzie – jak na gota przystało ubiera się tylko na czarno, twarz zasłania mu ciemna grzywka w stylu emo, wargę zdobi kolczyk, a palce pierścienie. Chłopak trzyma się na uboczu, ale kiedy tych dwoje połączy szkolny projekt, Isobel będzie miała okazję bliżej go poznać i zrozumieć, że skrywa on więcej sekretów, niż zdołałaby ogarnąć umysłem. Nieodłączny notatnik Varena pełen jest zapisków wykonanych charakterystycznym fioletowym tuszem, a on sam zafascynowany osobą Edgara Allana Poego – pisarza, o którym ta dwójka tworzy prezentację – uchyla drzwi do innego, niebezpiecznego świata.
Na plus tej powieści mogę przede wszystkim wysunąć kreację Varena – choć pisarce nie udało się uniknąć momentami schematycznego przedstawienia bohatera, to jednak Varen ma w sobie potencjał. Jego sarkastyczne uwagi, poczucie humoru i enigmatyczność, która otacza jego postać sprawiają, że niejednej nastolatce może szybciej zabić serce. To chłopak, którego chciałoby się poznać – chociaż jest nieszczęśliwy i może sprawiać wrażenie odpychającego, przy bliższym poznaniu zyskuje, ma w sobie to „coś”. Między bohaterami wyraźnie widać oddziaływanie chemii i to podobało mi się najbardziej – nie rzucają w swoją stronę pustych, czułych słówek, ale po prostu przekomarzają się i droczą – w ten sposób między tą dwójką po prostu iskrzy i miło na to popatrzeć. Do plusów zaliczam też wydanie tej książki – jest przepiękne i wielkie brawa dla grafika. Kruk z okładki po prostu ma coś w sobie i nie można oderwać od niego wzroku.
Dalej będzie troszkę gorzej….
Książka niestety jest nierówna i niespójna. Początkowo uwiódł mnie styl autorki – jej język, w porównaniu do większości powieści z gatunku paranormali, jest dopracowany i barwny, ale w pewnym momencie jej powtarzające się przegadane porównania i próba upoetyzowania języka zaczynają nużyć. Dialogi – to jakiś koszmar. Oczywiście jest wiele zabawnych, inteligentnych rozmów, ale przede wszystkim dialogów jest tutaj za mało. Odnosi się wrażenie, jakby bohaterowie nie mieli czasu ze sobą rozmawiać. I paradoksalnie dochodzi do sytuacji, gdy Isobel i Varen umawiają się po szkole, by porozmawiać, a ostatecznie dziewczyna zostaje np. tylko odwieziona do domu i szybko ucieka. Tak samo w scenie, gdy chłopak zakradł się specjalnie na dach jej domu, by dostać się do pokoju Isobel przez okno, a gdy wreszcie mogą spokojnie pogadać – Varen musi już iść. Takich scen jest dużo, dużo więcej i nie mogłam zrozumieć ich funkcji. Isobel nie może porozmawiać z Varenem o nadprzyrodzonych zjawiskach, którym ulega, bo chłopak zawsze ją zbywa słowem „później”. Tak samo dzieje się, gdy do akcji wkracza tajemniczy Reynolds – mężczyzna, będący łącznikiem między dwoma światami, również nigdy nie ma czasu wytłumaczyć Isobel co się dzieje wokół niej. W rezultacie książka jest jednym wielkim nieporozumieniem – niewiadome się mnożą, a nikt nie potrafi ich rozjaśnić. Pewne wydarzenia wydają się też nielogiczne, wyrwane z kontekstu, oderwane od całości. W dodatku bohaterowie od połowy książki są rozdzieleni, więc nawet jeśli zapowiadał się nam świetny romans, to szybko możemy pozbyć się złudzeń.
Ale co zirytowało mnie najbardziej? Zakończenie. Gdybym wiedziała, że książka urywa się po prostu w połowie, będąc pretekstem do napisania kolejnej części, nigdy bym po nią nie sięgnęła. Ja widzę powieść tak – ma początek, rozwinięcie i widoczne zakończenie. Ta książka nie ma dla mnie żadnego sensu, ponieważ tylko mnoży znaki zapytania i urywa się w najgorszym momencie. Oczywiście, będzie kontynuacja, ale moim zdaniem jeśli autorka chciała podzielić tak opowieść o Isobel i Varenie, powinna wydać obie części jako oddzielne tomy, ale jednego wydania. Jeżeli coś czytam, chcę się czuć usatysfakcjonowana z lektury. W tym wypadku odnoszę wrażenie, że poświęciłam czas pustej lekturze.
Kelly Creagh przy pisaniu „Nevermore” inspirowała się twórczością wybitnego amerykańskiego romantyka, Edgara Allana Poe, i pisząc o książce nie można pominąć jego osoby. W Polsce Poe jest mniej znany, nie "przerabia" się go w szkołach, jednak w amerykańskiej świadomości jest kimś w rodzaju naszego Mickiewicza. Niezwykły życiorys pisarza, fantastyczne dzieła i spekulacje dotyczące okoliczności śmierci są dla Creagh punktem wyjścia do stworzenia swojej historii. Mam mieszane uczucia co do tego zabiegu… Nie da się ukryć, że Creagh wplata w „Nevermore” wiele utworów Poego, przytaczając je we fragmentach, a nawet w całości. Co więcej, buduje na jednym z opowiadań oniryczną rzeczywistość Varena – nie chcę powiedzieć brzydko, że „zżyna” z Poego, ale na pewno nie tworzy nic oryginalnego. Wykorzystuje także inne wycinki z jego biografii – w ten sposób narodziła się osoba Reynoldsa. Rozumiem, że pisarka, sama zafascynowana Poem, chciała stworzyć powieść, w której przedstawiła swoją wizję ostatnich dni pisarza, jednak był to zabieg ryzykowny i nie wszystkim może się spodobać. Należę raczej do tych, którzy uznają „Nevermore” za pewnego rodzaju zbezczeszczenie dorobku wielkiego pisarza i będą raczej skonfundowani niż zachwyceni. Ale cóż… Może to jedyny sposób, by przyciągnąć młodzież do sięgnięcia po literaturę piękną?
Wiem, że większość z Was i tak sięgnie po „Nevermore” lub już ją przeczytało, ale to dobrze, dzięki temu będziecie mogli na własnej skórze zbadać jej strukturę. Zdaję sobie sprawę, że nie pierwszy raz krytykuję coś, co większości się podoba, ale miałam też już okazję zauważyć, że nie jestem w tej opinii odosobniona. Będę się więc jej trzymać, choć można się ze mną nie zgodzić. A może po prostu taka fantastyka jednak nie jest dla mnie. Nie wiem, mogę tylko powiedzieć, że naprawdę wiele sobie obiecywałam po tej pozycji i znów nie dostałam tego, na co miałam nadzieję.
Ocena 3/6
Categories
fantastyka,
Jaguar,
K. Creagh,
książka,
młodzieżowa,
paranormal romance
czwartek, 22 grudnia 2011
John Connolly: "Wrota"
Autor: John Connolly
Tytuł: "Wrota"
Wydawnictwo: Niebieska studnia
Stron: 302
„Ale w podobny sposób, w jaki nabierały konkretnych kształtów planety, i wieloryby, i papużki, i wy sami, w najmroczniejszym z mrocznych miejsc formowało się także Zło. Stało się to w okresie, kiedy powierzchnia Ziemi zaczęła stygnąć, kiedy płyty tektoniczne zaczęły się przemieszczać, a na naszej planecie pojawiło się w końcu życie. Wówczas Zło znalazło sobie cel dla wyładowania swojej wściekłości.”
Po znakomitej „Księdze rzeczy utraconych” Johna Connolly’ego postanowiłam sięgnąć po kolejną książkę tego autora – „Wrota”. Początkowo wydawało mi się, że w drugiej powieści odnajdę wiele podobieństw do poprzedniej, ostatecznie autor po raz kolejny w roli głównego bohatera obsadza małego chłopca, wplątując go w całą serię nadprzyrodzonych zjawisk, jednak zbieżności na tym się kończą. „Wrota” to książka całkiem inna, pełna humoru i ciekawostek naukowych, daleka od wywołującej koszmary „Księgi”.
Jedenastoletni Samuel podgląda seans spirytystyczny sąsiadów, podczas którego dochodzi do niekontrolowanych zdarzeń. Chłopak jest świadkiem uchylenia się drzwi do innego wymiaru – w czeluściach portalu kolejno znikają wszyscy uczestnicy rytuału, sprowadzając tym samym na Ziemię zło. Wkrótce okazuje się, że niestabilne wciąż przejście szykowane jest dla całej hordy demonów, z Jego Złowrogością na czele. Mieszkańcy Piekła bowiem chcą sobie podporządkować naszą planetę. Samuel usiłuje zapobiec tragedii, jednak nikt nie chce słuchać małego chłopca obdarzonego –zdaniem dorosłych – zbyt bujną wyobraźnią.
Connolly dokonał niemożliwego – grając z konwencją przeobraził – wydawało by się - makabryczną powieść o zalęganiu się zła w świecie w znakomitą komedię. Ta książka naprawdę bawi, głównie dzięki lotnemu językowi pisarza i jego zgrabnym porównaniom. W odróżnieniu od „Księgi…” makabry jest tu naprawdę mało, choć nie brak obrazowych opisów różnorakich demonów i ich oddziaływań. Jednak Connolly wyczarował świat, w którym obok złowieszczych, siejących zniszczenie zjaw istnieją też potwory tchórzliwe, zaliczające swój nieudolny „pierwszy raz” w straszeniu. Wyjaskrawienie takich skrajności wywołuje uśmiech na twarzach czytelników i sprawia, że faktyczne Zło przestaje być takie straszne. Takim budzącym sympatię duchem-pechowcem jest na przykład Głumb, Dopust Pięciu Bóstw. Skazany na banicję nieoczekiwanie trafia do świata ludzi i odkrywa niezwykłe uroki szybkiej jazdy samochodowej. Ta poczciwa, budząca raczej humor, nie lęk, postać wprowadza w świat wykreowany przez Connolla jeszcze więcej żartu, odgrywając przy tym znacząca rolę w finale.
Za co jeszcze należą się pisarzowi laury – za stworzenie błyskotliwego narratora, który daje popis w przypisach. Tak, bo przypisy są tutaj integralną częścią opowieści, stanowią oryginalny dodatek. Pełne dowcipu, ironii i trafnych spostrzeżeń, a zarazem pouczające notatki są świetnym komentarzem do całości. Connolly wplata w tekst wiele nowinek technicznych, wiedzy z takich dziedzin jak matematyka, fizyka i astronomia, a robi to w taki sposób, że najtrudniejsze terminy okazują się być bardzo proste „w obsłudze”.
Książka przeznaczona jest tym razem także dla młodszych czytelników, którzy mogą utożsamiać się z Samuelem i jego przyjaciółmi. Dostosowany do mentalności dziecka narrator przypadnie do gustu także starszym czytelnikom – ci wyłapią dodatkowe smaczki jego narracji. Lektura tej książki ma służyć przede wszystkim rozrywce, wszak to kawałek naprawdę świetnej zabawy, która przy okazji pełni również funkcję dydaktyczną. Ogromnie polecam wszystkim, którzy szukają czegoś na poprawę humoru czy po prostu mają ochotę zrelaksować się przy książce.
Ocena: 5/6
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Niebieska studnia
Categories
dla dzieci i młodzieży,
fantastyka,
J. Connolly,
książka,
magia,
Niebieska studnia
Subskrybuj:
Posty (Atom)